Awww jak uroczo. Oczywiście, że się zgodziłem…Tylko bałem się, iż koty się nie zaakceptują, pomimo, że Nekuś był przyjaźnie nastawiony. Wtedy zobaczyłem, że Tsugi dziwnie spogląda na siatki.
-Aiden mam pytanie…-mówił raczej (co do niego nie podobne) nieśmiało- Skąd ty właściwie masz pieniądze?-Wiedziałem, że w końcu o to zapyta. Westchnąłem.
-No zarobiłem…-odpowiedziałem po chwili.
-Jak?- Tak upierdliwej osoby jeszcze nie spotkałem. Szybkim krokiem ruszyłem na górę, chyba był nie zadowolony, że go zignorowałem. Jednak po chwili wróciłem z…kartami. Spojrzał pytająco. Usiadłem na podłodze.
-Obserwuj co robię, dobrze?- Skinął głową i usiadł obok. I wtedy zaczęło się. Zacząłem gadać.
-Wiesz, ja to Nekusia mam w sumie rok, jeszcze ze starego domu. Ojciec go kiedyś przyniósł od sąsiadki. Jak był mały strasznie lubił drapać meble, ale go oduczyłem. A jeśli chodzi o Bena. Uroczy, prawda? Jak to dobrze, że się dogadują-Tsugi był strasznie zdziwiony, że nagle stałem się taki rozmowny i uważnie mnie słuchał. Wciąż mówiłem tasując karty-Od małego lubiłem koty, a kiedyś nawet jednego porwałem, ale musieliśmy go oddać. A ty miałeś jakieś zwierzaki?
-Kiedyś miałem psa i z kilka kotów…-mówił wciąż zszokowany. Przestałem tasować.
-Zauważyłeś coś?- spytałem, a on ruszył głową na znak, że nie. I wtedy wysunąłem z rękawa dwie karty, dziesiątkę pik i asa kier. Przyglądał mi się uważnie.
-Tak się skupiłeś na tym, że gadam, że nie zauważyłeś jak zdążyłem je wsunąć do rękawa- wyjaśniłem-Jednak ten sposób jest beznadziejny i działa jak ‘’przeciwnik’’ jest nieuważny. Poza tym, za duża bluza ułatwiła mi sprawę.
-Ale co to ma to rzeczy?-Zapytał. Znów westchnąłem.
-No gram w karty! Powiedz mi, skąd niby piętnastolatek miałby pieniądze?
-Ale czekaj…Skoro ten sposób jest bezużyteczny, to jak wtedy oszukujesz?- Tym pytaniem akurat mnie zaskoczył.
-A kto powiedział, że oszukuje?
-Czyli nie oszukujesz?
-No, dobra oszukuję, ale tylko kiedy trzeba!-Odpowiedziałem, a on się zaśmiał. Chyba czekał, aż mu wyjaśnię jak w takim razie gram.
-Zawsze chodzę w inne miejsce udając nowicjusza, rozgaduję się na byle tematy, a gdy jest moja kolej na tasowanie, to po prostu podrzucam sobie dobre karty.
-I nikt się nie połapał?
-Jeszcze nikt, chodź raz prawię. Cóż, będę musiał się dziś gdzieś przejść, bo prawie wszystkie pieniądze stracone…
-Mogę iść z Tobą?
***
Nie zgodziłem się, ale on oczywiście był uparty. Pojechaliśmy autobusem, biorąc resztki funduszy, do miasta około 15 kilometrów od naszego lasu.
***
Właśnie wychodziliśmy z nielegalnego kasyna, do którego dostaliśmy się rzekomo przypadkiem. Wszystko ładnie poszło, mogłem zdobyć większą sumę, ale jeden typ chyba zaczął coś podejrzewać. Autobus za pół godziny, postanowiliśmy się poszwendać. Gdy szliśmy chodnikiem, ujrzałem kilka uliczek dalej, jego… Nie mogłem w to uwierzyć, przetarłem oczy.
-Tsugi szybko!- zacząłem biec skręcając w jakąś kamienice.
-Co się stało?- Zaczął mnie gonić. Przebiegłem przez ulice, miałem fart, gdyż zdążyłem się przedostać, gdy nie jechało żadne auto. Obróciłem się, aby zobaczyć gdzie jest Tsugi. Wybiegł nagle na ulice i wtedy…auto w niego uderzyło, odpychając go na chodnik. Kierowca się nie zatrzymał i jechał dalej.
-Tsugi!!!-wystraszony jak najszybciej znalazłem się koło niego. Zdążył usiąść na chodniku, najwidoczniej nie wiedząc co się dzieję. Błyskawicznie padłem koło niego.
-Nic ci nie jest? Boże…- oglądałem go z każdej strony, gdy zaczęli się zbierać ludzie, ktoś chyba dzwonił na karetkę- Boli cię coś?- Spostrzegłem, że miał rozciętą skroń, pewnie od uderzenia w chodnik…Zaczął kaszleć, bałem się chyba bardziej niż on. Chciał wstać, pomogłem mu. Nie odpowiadał mi na żadne pytanie. Najwidoczniej zauważył, że ktoś zadzwonił na pogotowie.
-Chodźmy…-wyszeptał. Przez chwile się chwiał, ale potem już szedł normalnie, jednak ja wciąż na wszelki wypadek go trzymałem. Ludzie próbowali nas zatrzymać, lecz ostatecznie przedostaliśmy się na przystanek. Wiedziałem, że nie możemy pojechać to szpitala, ale co jeśli to coś poważnego? Pierwszy raz się o kogoś tak martwiłem…
-Boli cię coś?- Wciąż go oglądałem, lecz poza rozwaloną skronią nie widziałem większych obrażeń. Tsugi dał mi znak, że niby wszystko jest w porządku. Dostaliśmy się do domu. Gdy weszliśmy, kazałem mu usiąść w salonie a sam ruszyłem po apteczkę.
-Kręci ci się w głowie? Coś konkretnie cię boli? –wypytywałem.
-Ja się chyba tylko trochę obiłem…-odpowiedział, biorąc rękę ze skroni, gdyż rękawem zatamował lecącą krew. Wyglądało to tylko jakby się tylko skóra zdarła, dzięki Bogu. Miałem wyrzuty sumienia, bo to właściwie przeze mnie…
Wziąłem wodę utlenioną na wacik i zacząłem obmywać ranę, Tsugi trochę się krzywił i odruchowo spuszczał głowę, mimo, iż mu mówiłem, aby tego nie robił. Stałem nad nim. Złapałem go za podbródek i podniosłem jego głowę w górę, trzymając aby nie spuszczał jej. Prawą ręką zaś opatrzyłem jego głowę.
-Coś cię jeszcze boli?- spytałem spokojnie, a w moim głosie było słychać…troskę? Tsugi nie odpowiedział.
-Gdzie?- spytałem rozumiejąc o co chodzi.
-P-plecy, ale to nic, tylko siniaki…
-Pokaż-powiedziałem stanowczo. Tsugi usiadł na podłodze i zaczął ściągać bluzę i koszulkę. Stałem za nim, gdy wtedy ukazały się jego plecy. Były strasznie poobijane i jakimś cudem w pewnym momencie zdarte…Najwidoczniej gdy leciał ubrania musiały mu się podwinąć. Starannie zacząłem opatrywać jego rany. Co jakiś czas słyszałem jak cicho jęczał, sprawiało mu to ból…
-Zaraz wracam-ruszyłem do kuchni. Wróciłem z szklanką wody i tabletką.
-Masz, będzie cię mniej boleć- powiedziałem a on wziął tabletkę i popił wodą. Wróciłem do opatrywania jego pleców…
---
<Tsugi? Jakoś tak kijowo ;___; >