Prawdopodobnie byłoby tak do dzisiaj, gdyby nie pewne wyjątkowo nudne popołudnie i fakt, że miasteczko nie dysponowało nawet najmniejszym antykwariatem, a do księgarni musiałby iść znacznie dłużej niż do biblioteki. Poza tym, cóż, kupowanie książek raczej nie sprzyja łatwemu wytrzymywaniu do następnej wypłaty - szczególnie, jeśli ta wypłata zależy głównie od tego, czy jakiś dzieciak będzie chciał mieć magiczny pokaz na urodzinach.
W każdym razie tak jakoś wyszło, że od tamtego dnia Toluen wpadał do biblioteki średnio co dwa-trzy dni i że więcej uwagi poświęcał bibliotekarzowi, niż książkom, dla których teoretycznie przychodził.
Cóż poradzić, panie Lumley. Serce nie sługa, a pana pokraczne wampiry to nie ten uroczy kurdupel, który właśnie patrzy na mnie zza konuaru tak, jakby miał ochotę mnie rozszarpać.
Telo uśmiechnął się do własnych myśli, jak zawsze, gdy zaczynały zahaczać w jakiś znaczniejszy sposób o rzeczonego kurdupla i jego urzekające cechy, których byłby w stanie wymienić zaskakująco dużo, gdyby miał w zwyczaju opowiadać ludziom o swoich zauroczeniach.
Zaraz jednak nieco spoważniał, uświadamiając sobie, że idiotyczny wyszczerz to nie jest raczej dobra odpowiedź na pytanie, szczególnie zadane takim tonem. Przyjrzał się wskazanej przez Yvrisa plamie z teatralnym przejęciem.
- Plama - stwierdził tonem znawcy. - To jest plama, sos kokosowy do wołowiny sprzed dwóch dni, jak sądzę.
Spojrzał na bibliotekarza i uśmiechnął się niewinnie, widząc jego wyraz twarzy.
- Ale możemy uznać ją nawet za zwykły pretekst do wyskoczenia na kawę - stwierdził pogodnie. - Oczywiście jeśli masz ochotę.
---
<Podryw na plamę zawsze w cenie.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz