*To było przed porwaniem Katelyn i pytaniem o sojusz*
Och tak, idź sobie! I zgnij w swojej urazie!- pomyślał Silver i odwrócił się na łapie. Wracał do siebie.-A spróbuj tylko wrócić i błagać o litość! Nie tylko pozbawisz się honoru, ba! Obiecuję ci, że zginiesz na miejscu!- dodał, choć miał pewność, że wadera wolałaby zginąć niż pokazać w jakikolwiek sposób, że chce wrócić. Uparta jak osioł...Gdyby tylko coś jej to dało!
***
[...] Przed oczami mignął mu biało-czerwony kształt. Rozsunął łapą trawę i poczuł, że serce mu staje, nie pompuje krwi, jest tak nieruchome jak całe jego ciało oraz mina wyrażająca przerażenie i dziką rozpacz. Widział wilczy pysk zalany krwią i zaciśnięte w bólu oczy, zauważył kątem oka też spuchniętą nogę. W oczy rzucił mu się różowo niebieski wzór wokół zamkniętego ślepia...Poczuł, że nogi mu miękną, a powieki opadają. Usłyszał głuche tąpnięcie własnego ciała w wysokiej trawie.
Basior obudził się we własnej jaskini ze sklejoną od potu sierścią. Co za koszmar! Wyraźnie wyczuwał odór własnego strachu. Żeby zły sen tak go poruszył! Ale i tak czuł poczucie winy i paraliżujące przerażenie na samo wspomnienie. Nie mógł sobie przypomnieć, co było między jego słowami, och, jakże strasznymi słowami!, a tą okropną sceną. Ale chyba nie było to warte zapamiętania, a jeśli też było straszne, to dzięki wielkie, że tego nie pamiętał! Zresztą, próbował sobie wszystko przypomnieć, ale detale mu zanikały. Jednak nadal słyszał swoje okropne słowa I zgnij w swojej urazie!, które tak mu dudniły w głowie jak bęben śmierci, czy jakoś tak. Ona naprawdę zgniła w tym śnie. Choć Silver nawet nie zdążył spostrzec, czy klatka się rusza, miał poczucie, że tak, rzeczywiście zgniła. W sensie nie żyła, bo ciało było chyba świeże. Ale DLACZEGO to go obchodziło?! Przecież to straszna myśl, zwłaszcza, gdy to jest...członek twojego klanu.
Całe szczęście do jaskini nieśmiało weszła czarna wilczyca z długą grzywą i rzekła:
-Panie, ostatnio zauważyliśmy dwa koty na naszym terenie. -widząc jego minę, szybko dodała- Oczywiście zabiliśmy je i wyrzuciliśmy ich ciała daleko za nasze tereny, nawet nie pochowaliśmy tych pogańskich istot ciemności, o Panie. Ich ciała będą tam gniły po wsze czasy, Panie mój.-Na to zdanie w myślach znów przypomniało mu się I zgnij w swojej urazie.
-MAM NADZIEJĘ, ŻE TAKA SYTUACJA SIĘ NIE POWTÓRZY, MOJA DROGA! NA NASZE ŚWIĘTE TERENY NIE MAJĄ PRAWA WCHODZIĆ TE SZUMOWINY, ZDRAJCY WŁASNEGO ŻYWIOŁU! TAK, KOTY TO ZDRAJCY, ZAPAMIĘTAJ TO, ISABELLE!-ryknął na nią, lecz nie do końca mu to przeszło. Ta stała jak osłupiała, a po chwili niepewnie weszła druga, tym razem bliżej nieznana mu wadera o różowej sierści i białych pierzastych skrzydłach.
-Panie, czy wszystko w porządku?-Och, jak pragnął jej zaprzeczyć! Przecież nic nie jest w porządku!
-PATRZCIE JĄ, NASTĘPNA ZDRAJCZYNI! WILKI NIE SĄ STWORZENIAMI POWIETRZA, NIE MAJĄ PRAWA MIEĆ SKRZYDEŁ!-darł się.- WSZĘDZIE POGANIE, NAWET WE WŁASNYM KLANIE!
Isabelle, która przywykła do humorów swojego "Króla", rzekła:
-Panie, Pan też ma skrzydła!-Silver osłupiał i po chwili zaczął się śmiać z własnej głupoty. Po czym rzekł:
-Co racja to racja, Isabelle! Widocznie też jestem poganinem! Chwała ci, bo ich nie masz!- tutaj czarna zarumieniła się.-Ale zapamiętajcie- dodał poufnym tonem- koty to i tak poganie nad pogany, a ludzie to dwunożni debile.
Wadery zaśmiały się i już miały wyjść, gdy rzekł, całkiem poważnie:
-Zróbcie sobie melisy czy jakie wy tam zielsko parzycie i pijecie. Chyba wam pomaga na moje fochy.-te kiwnęły głowami i wyszły. Wraz z nimi wypłynęła cała radosna atmosfera i ożywienie wręcz pijackie dla króla zrzędy w średnim wieku.
Gdyby tylko nie wygnał Dessin! Ta zaraz okrzyknęłaby go starym baranem i debilem, który robi, zanim pomyśli. Silver Spirit Fire, wielki, przerażający lider Klanu Wilków, przy okazji stary baran, osioł i bezmózgi debil! Hahahah, jakie to śmieszne!
Ale jej tu nie ma. Jej i tej napiętej gadki z wyzwiskami. Dlaczego to się skończyło? Zaczął żałować, że postąpił tak, a nie inaczej. Mógłby pozwolić jej się fochnąć, ale chociaż miałby zabawę i byłby z nią. Isabelle i inne tylko gorliwie potakiwały głową na jego żarty-nawet nie wiedział, czy go śmieszą. A ona- ONA to potrafiła dopiec!
I ten sen...
Nie, on MUSI ją znaleźć. Musi, choćby miałby przypłacić własnym horonem i zdrowiem swojego przyrodzenia (nigdy nie wiadomo, czy nie przyjdzie jej do głowy w wściekłości walnąć go w czułe miejsce)! Ile minęło? Och tak, JEDEN DZIEŃ! Ależ ten Silver zmienny i wzburzony- normalnie jak woda w kiblu. Ale życie, idzie jej poszukać. Zostawia klan Isabelle pod opiekę (w końcu nie ma zastępcy) i rusza w drogę. Najpierw poszuka na granicach, a potem ewentualnie zakradnie się na cudze tereny. Bo cóż mają za wagę ustalone podziały, skoro on stracił jedyną osobę, która tak wiele dla niego znaczyła? Mimma to demon, więc na pewno nie zrozumie, ale Katelyn (przywódczyni ludzi- dwunożnych łysych debili) pewnie tak, jak mogłaby nie zrozumieć, skoro związki ludzkie są tak częste, lecz zarazem tak nietrwałe?
-LOL.- mruknął Silver.
Godziny mijały, a on nie przestawał szukać. Nie zatrzymywał się nawet w "ważnych sprawach", takich jak jedzenie czy, z braku lepszego słowa, "zesranie się" pod drzewem. Istniał tylko jeden cel- znaleźć i przeprosić Dessin. Nawet, jak nie zechce wrócić, on musi mieć świadomość, że ona żyje, a ten koszmar to jedynie obrazy tworzone przez własne sumienie. A miał wrażenie, że to nie było jedynie to okropne sumienie, które truło mu przez cały dzień tyłek.
***
Zapadał wieczór. Do basiora dotarło, że jedna doba to za mało na obejście całej Terry Nihil. Powieki mu ciążyły i pewno dawno by zasnął, gdyby nie świadomość tego, że coś mogło jej się stać. Więc szukał dalej. Aż w końcu...
Zaczynał sobie przypominać ten krajobraz. Właściwie czuł, jakby przeżywał zjawisko zwane Déjà vu, czyli tłumacząc Wikipedią: "odczucie, że przeżywana sytuacja wydarzyła się już kiedyś, w nieokreślonej przeszłości, połączone z pewnością, że to niemożliwe." Te same drzewa, ta sama pora, ta sama, zdradziecka wysoka trawa. Oraz...NIE! TEN BIAŁO CZERWONY KSZTAŁT!
Normalnie cieszyłby się, że ma moc jasnowidzenia, ale to go przerosło. Drżał. Bał się-on, tak! On- bał się odsłonić łapą trawę, by ujrzeć to, co już raz widział. Ale nie miał wyboru- nawet nie wiedząc kiedy już stał przed tą samą Dessin ze snu.
Wyglądała okropnie, tak okropnie, przerażająco, wręcz niewilczo! Wzbierało mu się na krzyk. Musiał krzyczeć, MUSIAŁ! Musiał obwieścić całemu światu, że ta biała wadera nie żyje. Była jedną z wielu- z ogroma wilków w jego klanie, a znaczyła dla niego tyle, co milion takich Isabelli! Dlaczego, dlaczego, no NIEEEEEEE!
Darł się, darł i darł się na całe gardło- był niemal pewny że wszyscy go słyszą. Nie był to wrzask wściekłości- tylko potwornej rozpaczy. Gdyby mógł umrzeć! Zasłużył sobie na to, by gnić w piekle! -Och, Dessin!- szlochał Silver. Przytulił się do jej ciała. Pragnął poczuć bicie jej serca, bądź też najsłabszy, krwisty oddech. Czekaj...Jej serce bije!
Jego radość nie miała granic.
Jeśli przed chwilą był nieszczęśliwy, teraz mógł wzlecieć ku niebiosom. Zaraz jednak oprzytomniał. Po ukąszeniach w nodze, pomyślał, że to sprawa Dzikiej Żmii. Wąż ten potrafił swym jadem zabić dorosłego wilka w kilka dni. Nie było czasu do stracenia. Silver nie miał uzdrawiających mocy. Nie było czasu, by szukać w klanie kogoś, kto to potrafi, bo wilki są wojownikami, nie medykami. Słyszał legendy o Sercu Krainy i jego cudach. To była jego jedyna nadzieja. Wytworzył kulki ognia oświetlające drogę, delikatnie złapał Dessin, rozwinął skrzydła, które choć rano przeklinał, teraz uznał za błogosławieństwo i poleciał.
***
Świtało, kiedy dotarł do najbardziej żyznych ziem całej Krainy. Przy samym sercu zauważył rozbite namioty.
-Oby nie byli to wrogowie.-szepnął do siebie Silver i ruszył tam. Z tyłu krzątali się ludzie i wilki, mieszając rozmaite zielsko i uzdrawiając jeżących chorych. Zostawił waderę na ziemi i ruszył w ich kierunku.
-Pomóżcie...-jęknął, kiwając głową na leżącą. Tamci natychmiast zabrali ją do namiotu i podali odtrutkę na jad.
-Za kilka godzin przejdzie. Ty natomiast jesteś zmęczony i głodny-odparł piaskowy basior o łagodnych oczach. -Zaraz ci coś damy do zjedzenia oraz mieszankę usypiającą.
-Czy to bezpieczne?-zapytał.
-Zapewniam, że tak.-odparł tamten i wsmarował w kawałek mięsa jakieś ohydne rośliny.
-Zepsuliście dobre jedzenie.-mruknął Silv, po czym zasnął.
A żaden zły sen nie zaprzątał mu głowy.
---
<Dess? BIADA CI JAK MI ŁADNIE NIE ODPISZESZ! A, i uwzględnij pytanie Silvera o partnerstwo, jeśli byś mogła oraz to, jak wracają do siebie.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz