czwartek, 9 marca 2017

Od Shiryu do Tsugi'ego


Poprzedniego wieczoru jak zwykle siedziałem do późna, najpierw nad wierszem, a potem nad książkami. Pisałem nową książkę, a kiedy nachodziła mnie wena, musiałem pisać. Niezależnie od pory dnia, czy nocy, proza była dla mnie jedną z jeśli nie najważniejszą rzeczą. Proza pozwalała wyrazić co się czuje, przekazać to światu we własny sposób. W pisaniu jest bezkresna. Ograniczyć cię może tylko wyobraźnia i niechęć wyrażania uczuć. Lub zamknięcie przed nimi swojego serca. Ale, być może jest pewien paradoks - najczęściej właśnie do serc takich ludzi najłatwiej można dotrzeć pięknymi dźwiękami i słowami płynącymi z głębi nas. I właśnie za to, tak bardzo ją kocham. Niestety, na moje nieszczęście pisarska wena nachodzi mnie niemal zawsze późną porą. A kiedy przyjdzie, chcę ją jak najlepiej wykorzystać. Co wiąże się bezpośrednio ze spędzeniem wielu godzin nad papierem i zatraceniem poczucia czasu. Co z kolei skutkowało niedoborem snu... który jest chyba moim najgorszym wrogiem. Następnego poranka budzik z telefonu jak zwykle zakończył swój żywot na ziemi, a ja sam nie zdobyłem się na wydostanie spod ciepłej ostoi śpiwora i zmierzenia się z całym światem. Po kolejnych mijających minutach, z wymiaru marzeń sennych, w niezwykle brutalny i niegodziwy sposób wyrwał mnie mój przyjaciel... Ventus domagał się swojego porannego lotu ze mną, szturchał mnie swoim dziobem.
- No, już, już... - mruknąłem, kiedy w końcu udało mi się pozbyć napastnika, który teraz z miną triumfatora siedział na ziemi i wpatrywał się we mnie w niecierpliwością. Mój wzrok zaś padł na, leżący nadal na ziemi, telefon. W pierwszej chwili niespecjalnie mnie to przejęło... w następnej jednak wstałem gwałtownie z łóżka i pobiegłem do jeziora, po drodze dwukrotnie potykając się o ogon Gromoptaka. Niczym błyskawica ubrałem się i doprowadziłam swoje niesforne włosy do jako takiego stanu... Nie mając czasu na śniadanie, zacząłem zwijać śpiwór, po czym przypiąłem go do Ventusa. W tempie co najmniej ekspresowym go dosiadłem i wzbiliśmy się w powietrze, by wrócić do pokoju, zostawiłem śpiwór w kącie,a przyjaciel odleciał. Natomiast ja pobiegłem do restauracje, gdzie miałem się spotkać z siorą. Jeśli będę mieć szczęście może zdążę na czas... Czemu ja zawsze muszę zaspać? Czego bym nie zrobił, jak bardzo bym nie chciał się pozbyć tego przeklętego wręcz nawyku... nic to nie daje. Pogrążony w zamyśleniu, biegnąc przed siebie, nie zauważyłem stojącej tam postaci. Oczywiście w związku z powyższym, doszło do dość dynamicznego spotkania... z impetem wpadłem na ową osobę, odbijając się od niej, niczym piłka. Myślałem, że wyląduję na ziemi, i mentalnie przygotowałem się na ból tego miejsca, gdzie nasze plecy tracą swą szlachetną nazwę. Nic takiego jednak się nie stało. Zamiast tego poczułem jak ktoś zdecydowanie, aczkolwiek delikatne łapie mnie za ramiona i pomaga zachować równowagę. - Najmocniej przepraszam... nie zauważyłem... - zacząłem się szybko tłumaczyć, unosząc równocześnie głowę i patrząc na tego kogo wpadłem. Był to mężczyzna... a właściwie chyba chłopak, bo musiał być ode mnie nieco młodszy... miał jasną cerę i włosy, niemal jasny blond, ale to chyba przez światło. Patrzył na mnie... o dziwo nie ze złością, czy frustracją, a po prostu zaskoczeniem. Po chwili puścił moje ramiona i wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, jednak ja, jak zwykle potrafiący"doskonale" reagować w takich sytuacjach, pochyliłem głowę i powiedziałam. - Nie zauważyłem cię. Bardzo, bardzo mi przykro i najmocniej przepraszam. - powtórzyłem, następnie wyminąłem go, nie mogąc pozwolić sobie na luksus rozmowy z nieznajomym. Czekała mnie bowiem konfrontacja z moją siostrą, która na moje nieszczęście nie tolerowała zbytnio spóźnień albo się czuła nieswojo w obcym otoczeniu, a dopiero przyjechała.
***
Kiedy wybrzmiał ostatni tego dnia dźwięk koszmarnego oprowadzania Nerai odetchnąłem z ulgą. Spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem z parku jako jeden z ostatnich. Przechodziłem chodnikiem kiedy w oddali ujrzałem sylwetkę tego, na którego wpadłem rano. Najwyraźniej prawdą jest, że ludzie instynktownie wyczuwają na sobie czyjś wzrok, ponieważ podniósł głowę i spojrzał prosto na mnie. W pierwszym odruchu chciałem odwrócić się i pobiec w przeciwnym kierunku. Byłoby to jednak bardzo niegrzeczne z mojej strony. Skinąłem głową i uśmiechnąłem się delikatnie. Chciałem podejść, jednakże w tym momencie do mężczyzny podeszło kilka dziewczyn z starszych klas. Westchnąłem i ruszyłem do swojego pokoju. Po drodze wpadłem na pewien pomysł - cały czas obawiałem się, że może mieć mi za złe poranny... wypadek. Powinienem jeszcze raz go przeprosić, ale tym razem zrobię to jak należy. Dam mu jakiś prezent... tylko co? Nie znam go, nie wiem co by sprawiło mu radość. Na takich rozmyślaniach minęła mi większa część popołudnia. W końcu znalazłem rozwiązanie. Uśmiechnęłam się do siebie. To powinno być w sam raz.
***
Późnym popołudniem, kiedy słońce powoli kierowało się w stronę horyzontu, barwiąc błękitne dotychczas niebo na odcienie pomarańczu, różu i fioletu. Szedłem ścieżką, poprzez jedną z części szkolnego ogrodu, rozglądając się uważnie, iż najwyższą ostrożnością niosąc w dłoniach małe pudełko. W środku znajdowały się upieczone przeze mnie ciasteczka. Liczyłem, że to odpowiedni sposób na przeprosiny, gdyż nie za bardzo wiedziałem jak to zrobić... O ile uda mi się je zrealizować, gdyż nigdzie nie widziałem blond włosego mężczyzny. Kiedy już zaczynałem tracić nadzieję na to, że uda mi się go znaleźć, zauważyłem go, stojącego pod jednym z drzew. Powoli, uważając na cenną paczuszkę, podszedłem do niego. Zauważył mnie, gdy znalazłem się kilka metrów od niego. Spojrzał na mnie i tym razem, nie wydawał się zaskoczony, wręcz wyglądał jakby mnie pamiętał... chociaż trudno było nie zapamiętać kogoś, kto wpadł na ciebie z wielkim hukiem, na środku pustego chodnika. Uśmiechnąłem się delikatnie i stanąłem przed nim.
Ja... Ja chciałem jeszcze raz cię przeprosić. Bardzo się spieszyłem i rano nie zrobiłem tego jak należy... I to wszystko było też moją winą, zamyśliłem się i nie patrzyłem dokąd biegnę... tak więc chciałbym żebyś przyjął moje najszczersze przeprosiny... i ten drobny prezent. - powiedziałem, unikając jego uważnego, acz spokojnego spojrzenia. Schyliłem się i wyciągnąłem dłonie, w których trzymałem przewiązane wstążką pudełko. Chłopak był onieśmielony, a co ja mam powiedzieć?! Jednak moja duma nakazywała mi go przeprosić, a nie wymyśliłem nic innego prócz tego sposobu. Ojciec tak zawsze robił …

---

<Tsugi?? Wybacz mi za taki badziew ….  Mimo starań wyszło wielkie g***o … Jeszcze raz przepraszam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz