Chłopak nie mógł powiedzieć, że czas spędzony z jasnowłosą był czasem straconym. Dość dobrze dogadywał się z dziewczyną i pomimo początkowego monologu o tych małych, wstrętnych futrzakach, reszta popołudnia przebiegła nadzwyczaj przyjemnie. Dobra, nie się co oszukiwać - polubił ją w momencie, kiedy po otwarciu oczu zobaczył wtedy tabliczkę czekolady. Można uznać więc, że chłopak jest przekupny. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że Senilla ofiarowała mu belgijski kakaowy cud świata, który był nadzwyczaj rzadko dostępny. A jeśli już był, to kosztował niemal tyle co dzienne wynagrodzenie pomniejszego praciwnika budowy. Tak więc, będąc wdzięczny za tą tabliczkę pożywienia Bogów, postanowił odprowadzić jasnowłosą do domu. Miał w tym także ukryty cel: poznać miejsce przechowywania tego smakołyku. Bardziej kierowała nim jednak ciekawość niż chęć "wejścia w posiadanie" owych czekoladowych cudów. Tak więc, po raz kolejny rozmawiając o wszystkim i niczym konkretnym, w końcu dotarli do osady. Tam powitał ich znajomy zgiełk oraz wrzawa ludzi spieszących do swoich domów przed zapadnięciem zmroku. On i jego towarzyszka co rusz musieli się zatrzymywać, by przepuścić rozbiegane dzieci bawiące się w berka czy też pędzącego na złamanie karku członka klanu. W końcu jednak przedostali się na przeciwległy skraj placu, skąd według dziewczyny było już całkiem blisko do jej domu. Dlatego zbywając zapewnienia Senilli dotyczące bezpiecznego, a przede wszystkim samotnego powrotu do swojego lokum, dalej szedł przed siebie w kierunku wskazanym wcześniej przez jasnowłosą. Ta, po krótkim i cichym westchnięciu zrównała z nim krok, ponownie rozpoczynając rozmowę. Nim jednak zdążyła się "rozkręcić", czarnowłosy skręcił w pobliską uliczkę, idąc w stronę ukrytego między domami lokalu o nazwie, której lepiej nie przytaczać. Wbrew wszelkim złym skojarzeniom, był to najzwyczajniejszy bar. Chłopak dopiero w połowie drogi zauważył, że idzie sam. Odwrócił się więc przez ramię, by ujrzeć dziewczynę ze wzrokiem utkwionym w nim. Wyczuwając rozkojarzenie oraz zaciekawienie ze strony Senilli, rzucił:
- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale zjadłem za dużo słodyczy. Chce mi się teraz pić. Idziesz czy nie?
Ta przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Możesz się napić u mnie. To niedaleko. - powiedziała.
Alex zaśmiał się cicho w odpowiedzi, kręcąc lekko głową. Po chwili ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę, mówiąc:
- Nie o takie napoje mi chodziło. - widząc jej szeroko otworzone oczy, dodał - Spokojnie, nie sprowadzę na ciebie kompletnego zgonu. Mnie też nie będziesz musiała prowadzić do domu. Zacznijmy od tego, że żadne z nas nie tknie dzisiaj alkoholu. Pozwól, że pokażę ci osadę z tej innej, ciekawszej strony.
Nie wiadomo, czy to ponaglający ton głosu czarnowłosego, wyciągnięta w stronę dziewczyny dłoń zachęcająca do zrobienia pierwszego kroku czy też szeroki uśmiech widniejący na twarzy chłopaka sprawił, że ta ruszyła w jego stronę. Nim jednak przekroczyła próg, powiedziała:
- Jestem nieletnia, więc poważnie się zastanów nad tym, co chcesz zrobić.
Alex zaśmiał się cicho pod nosem, próbując zamaskować poruszające się nie równomiernie ramiona, zdradzające przepełniające go rozbawienie. W końcu spojrzał na jasnowłosą, której wzrok utkwiony był właśnie w nim.
- Uwierz mi, nie każdy facet za główny cel życia obrał sobie upijanie innych. Poza tym sądzę, że to głowa służy do myślenia, a nie to, co ma się w spodniach.
Po spaleniu kompletnego buraka przez dziewczynę, nim ta zdążyła zmienić zdanie, chłopak wepchnął ją delikatnie do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Nim jednak zrobili kolejny krok, rzucił do niej cicho:
- Ważniejsze dla ciebie rzeczy trzymaj przy sobie. I nie znikaj mi z oczu nawet na sekundę, bo może być kiepsko.
~~~~~~~^^~~~~~~~
[Takie słabe +16]
Oboje wyszli z tej z pozoru obskórnej, jednak zrzeszającej wielu interesujących ludzi, budowli. Nie chwiali się przy każdym kroku, nie zwracali zawartości żołądka za lub do czyjegoś kosza na śmieci. Nie śmiali się z niczego ani nie śpiewali żadnych wieśniackich piosenek. Po prostu szli, tak jak zapowiadał pierwotny cel wędrówki, do domu Senilli. Chłopakowi nie przeszkadzała ciemność, która zapadła dookoła. Jeśli miał być z kimś szczery, to właśnie nocą czuł się najlepiej. Mrok dostarczał ciszy i spokoju, tak rzadkich do uzyskania za dnia w osadzie. Poza tym, było coś przyjemnego w tej pustce panującej dookoła: żadnych ludzi, rowerów, zwierząt, straganów przepełnionych po brzegi różnego rodzaju towarami ani innych, będących nieodłączną częścią kolonii. Chłopak zaczął nawet poważnie rozmyślać nad zmianą godzin treningów - zamiast porannego biegu zacząć ćwiczyć w nocy. Wtedy na pewno nie wpadałby na zakapturzone postacie, nie walczył by z krwiożerczymi kotami ani nie musiałby biegać po lesie, bowiem miasto nocą jest praktycznie puste. Przynajmniej w tej części, mieszkalnej. Ta z barami dopiero teraz odżywa.
Nim jednak zdążył się nad tym głębiej zastanowić, dziewczyna idącą obok niego stanęła raptownie, przez co on zatrzymał się dopiero po zrobieniu dwóch kroków. Nim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, jasnowłosa skinieniem głowy wskazała na inną, wąską uliczkę, mówiąc:
- Tutaj jest skrót, a stąd mam już niedaleko do domu. Dzięki za dzisiaj i tak w ogóle. Nie musisz dalej ze mną iść, dam sobie radę.
Czarnowłosy spojrzał spod uniesiono wysoko w geście kpiny brwi, spoglądając to na Senill, to na wskazaną przez nią drogę mającą być rzekomym "skrótem". Biegał tak wzrokiem niecałe dziesięć sekund, po czym skrzyżował ramiona na piersi, rzucając:
- Jeśli myślisz, że przeprowadziłem cię przez centrum miasta, głównymi i w dodatku oświetlonymi z każdej strony ulicami, a pozwolę iść samej przez ciemną, wąską uliczkę, kiedy aż stąd czuję odór gorzały i słabej jakości cygar oraz papierosy, to jesteś w dużym błędzie. Zresztą, brzmi to jak początek słabej powieści kryminalnej, w której nie chcę być tym głupim bohaterem przyzwalającym na śmierć niewinnej duszyczki. Poza tym, tak szybko się mnie nie pozbędziesz.
Dziewczyna spojrzała na niego zrezygnowanym wzrokiem, lecz nie protestowała, kiedy Alex ruszył wraz z nią w kierunku podejrzanie wygladającej w jego oczach uliczce. Z początku starał się iść ramię w ramię z jasnowłosą, ale po dłuższej chwili dał sobie z tym spokój, puszczając ją przodem. Dalej deptał jej jednak po piętach, w przenośni i dosłownie. Dlatego przy kolejnym przytrzymaniu stopy wbrew woli jej właścicielki, Senill odwróciła się przez ramię i powiedziała:
- Stąd dam już sobie radę sama. Naprawdę. A więc cześć, do jutra.
Chłopak zatrzymał się w półkroku. Jednak powodem owego zachowania nie były słowa dziewczyny, a inny bodziec niedający się zignorować. I mimo iż dziewczyna szła pewna siebie dalej, głos czarnowłosego sprawił, że się przystanęła.
- Czujesz to? - zapytał, rozglądając się dookoła, jakby odpowiedź znajdowała się gdzieś w mroku.
Jego towarzyszka stwierdziła, że kompletnie nie wie, o co mu chodzi. On jednak dalej upierał się przy swoim, wyraźnie wyczuwając dziwny, aczkolwiek podejrzanie znajomy zapach. Nie, nie były to fajki, alkohol ani żadne ludzkie produkty ukladu pokarmowego. Obrócił głowę w stronę pobliskiej ściany, by ta tajemnicza woń wgryzła się jeszcze bardziej w jego nozdrza. Popychany przez ciekawość, przyłożył dłoń do ciepłej od oblepiającej ją cieczy ściany. Po chwili przetarł między palcami tą lepką i gęstą papkę, roznosząc dookoła ten podejrzany zapach. Dziewczyna w tym czasie westchnęła przeciągle, ignorując go. Następnie ruszyła dalej, lecz nim przeszła dwa metry jej stopa wylądowała w jakieś kałuży. Jasnowłosa zaczęła coś mruczeć pod nosem o czyszczeniu swoich butów, jednak Walker nie zwracał na to uwagi. Szybkim krokiem ruszył w jej kierunku, by znów poczuć tą dziwną woń. Teraz i jego towarzyszka ją poczuła, o czym świadczył skrzywiony wyraz twarzy, słabo widocznym w mroku, w momencie pochylania się nad przesiąkniętym ową cieczą butem. Nim którekolwiek z nich zdążyło się odezwać, gdzieś z lewej strony dało się słyszeć cichy odgłos towarzyszący upadkowi kropel na ziemię. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku, jednak nic nie zauważyli. W następnej chwili Senilla przeszukiwała swoją torbę, by po paru sekundach w dłoni trzymać podręczną latarkę. Czarnowłosy wymruczał pod nosem coś w stylu "Czego kobiety ze sobą nie noszą...", jednak po zabraniu od niej owego przedmiotu zaczął po omacku szukać włącznika. Kiedy go znalazł, bez cienia zawahania nacisnął go, kierując snop światła na ścianę po ich prawej stronie. Razem spojrzeli w tamtym kierunku i niemal jednocześnie zrobili krok w tył. Walker przyjrzał się swojej prawej dłoni, która w bladej poświacie miała podobne ubarwienie na palcach jak i sama fasada pobliskiego budynku. Bo oprócz starych, ciemnoczerwonych cegieł oraz poczerniałego materiału je łączącego, okrągły obszar wielkości rowerowej opony pokrywała karmazynowa, lepka oraz zapewne ciepła jeszcze ciecz o metalicznym zapachu. Nie trzeba być geniuszem, aby wiedzieć, z czym mają doczynienia. Nie raz i nie dwa mieli przecież styczność z krwią. Chłopak skierował powoli światło latarki ku ziemi, śledząc drogę spływających po ścianie strumyczków tej życiodajnej cieczy. Kiedy wreszcie mogli zobaczyć, w co wdepnęła chwilę wcześniej dziewczyna, ta pisnęła głośno i odskoczyła do tyłu, odwracając wzrok od szerokiej na niemal metr kałuży... no właśnie. Nieco trudno to opisać, bowiem była to mieszanka ciemnoczerwonej krwi, podejrzanie wyglądających białych fragmentów "czegoś" oraz... sierści? Alex, ignorując prośby jasnowłosej o jak najszybszy powrót, skierował snop przecinającej mrok latarki na przeciwległą stronę uliczki. I jeśli wcześniej chłopak uznał, że dźwięk wydany ostatnio przez Senill był głośny, teraz chyba ogłuchł. Nie pomógł także fakt, że ta odwróciła się w drugą stronę, zakrywając twarz dłońmi.
Najpierw zobaczył dół ciał. To właśnie z nich wypływała ciecz, spadająca wielkimi kroplami na ziemię. Kolejnym fragmentem były rozbebeszone praktycznie brzuchy, z których gdzieniegdzie wciąż zwisały elementy narządów wewnętrznych takich jak jelita, wątroba czy żołądek. Powoli, niczym bohater popularnych filmów grozy, podniósł światło latarki jeszcze wyżej. Teraz mógł patrzeć prosto w nic nie widzące oczy ofiar. Dopiero teraz zauważył, że niektóre z nich nie mają któreś z łap albo ogona, bowiem te właśnie fragmenty ciała leżały pod tym całym, wisielczym zbiorowiskiem co najmniej piętnastu ciał. Popychany przez ciekawość, podszedł bliżej tych małych, wstrętnych trupów i przyjrzał się temu wiszącemu najbliżej, z wydubanym lewym okiem oraz ze zwisającym niczym dzwonek na sznurku żołądku trzymanym przez jelita. Zmuszony był zatkać nos, toteż jego głos zabrzmiał nieco dziwnie, kiedy mówił:
- A więc swego jednak diabli też biorą.
Senilla nawet nie ważyła się odwrócić w stronę chłopaka, kiedy ten patrzył obojętnym wzrokiem na zawieszone na specjalnie przygotowanej do tego desce, niegroźne wyglądające teraz ciałka króliczków samego Lucyfera. Nigdy specjalnie nie przepadał za kotami.
Nim jednak zdążył się nad tym głębiej zastanowić, dziewczyna idącą obok niego stanęła raptownie, przez co on zatrzymał się dopiero po zrobieniu dwóch kroków. Nim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, jasnowłosa skinieniem głowy wskazała na inną, wąską uliczkę, mówiąc:
- Tutaj jest skrót, a stąd mam już niedaleko do domu. Dzięki za dzisiaj i tak w ogóle. Nie musisz dalej ze mną iść, dam sobie radę.
Czarnowłosy spojrzał spod uniesiono wysoko w geście kpiny brwi, spoglądając to na Senill, to na wskazaną przez nią drogę mającą być rzekomym "skrótem". Biegał tak wzrokiem niecałe dziesięć sekund, po czym skrzyżował ramiona na piersi, rzucając:
- Jeśli myślisz, że przeprowadziłem cię przez centrum miasta, głównymi i w dodatku oświetlonymi z każdej strony ulicami, a pozwolę iść samej przez ciemną, wąską uliczkę, kiedy aż stąd czuję odór gorzały i słabej jakości cygar oraz papierosy, to jesteś w dużym błędzie. Zresztą, brzmi to jak początek słabej powieści kryminalnej, w której nie chcę być tym głupim bohaterem przyzwalającym na śmierć niewinnej duszyczki. Poza tym, tak szybko się mnie nie pozbędziesz.
Dziewczyna spojrzała na niego zrezygnowanym wzrokiem, lecz nie protestowała, kiedy Alex ruszył wraz z nią w kierunku podejrzanie wygladającej w jego oczach uliczce. Z początku starał się iść ramię w ramię z jasnowłosą, ale po dłuższej chwili dał sobie z tym spokój, puszczając ją przodem. Dalej deptał jej jednak po piętach, w przenośni i dosłownie. Dlatego przy kolejnym przytrzymaniu stopy wbrew woli jej właścicielki, Senill odwróciła się przez ramię i powiedziała:
- Stąd dam już sobie radę sama. Naprawdę. A więc cześć, do jutra.
Chłopak zatrzymał się w półkroku. Jednak powodem owego zachowania nie były słowa dziewczyny, a inny bodziec niedający się zignorować. I mimo iż dziewczyna szła pewna siebie dalej, głos czarnowłosego sprawił, że się przystanęła.
- Czujesz to? - zapytał, rozglądając się dookoła, jakby odpowiedź znajdowała się gdzieś w mroku.
Jego towarzyszka stwierdziła, że kompletnie nie wie, o co mu chodzi. On jednak dalej upierał się przy swoim, wyraźnie wyczuwając dziwny, aczkolwiek podejrzanie znajomy zapach. Nie, nie były to fajki, alkohol ani żadne ludzkie produkty ukladu pokarmowego. Obrócił głowę w stronę pobliskiej ściany, by ta tajemnicza woń wgryzła się jeszcze bardziej w jego nozdrza. Popychany przez ciekawość, przyłożył dłoń do ciepłej od oblepiającej ją cieczy ściany. Po chwili przetarł między palcami tą lepką i gęstą papkę, roznosząc dookoła ten podejrzany zapach. Dziewczyna w tym czasie westchnęła przeciągle, ignorując go. Następnie ruszyła dalej, lecz nim przeszła dwa metry jej stopa wylądowała w jakieś kałuży. Jasnowłosa zaczęła coś mruczeć pod nosem o czyszczeniu swoich butów, jednak Walker nie zwracał na to uwagi. Szybkim krokiem ruszył w jej kierunku, by znów poczuć tą dziwną woń. Teraz i jego towarzyszka ją poczuła, o czym świadczył skrzywiony wyraz twarzy, słabo widocznym w mroku, w momencie pochylania się nad przesiąkniętym ową cieczą butem. Nim którekolwiek z nich zdążyło się odezwać, gdzieś z lewej strony dało się słyszeć cichy odgłos towarzyszący upadkowi kropel na ziemię. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku, jednak nic nie zauważyli. W następnej chwili Senilla przeszukiwała swoją torbę, by po paru sekundach w dłoni trzymać podręczną latarkę. Czarnowłosy wymruczał pod nosem coś w stylu "Czego kobiety ze sobą nie noszą...", jednak po zabraniu od niej owego przedmiotu zaczął po omacku szukać włącznika. Kiedy go znalazł, bez cienia zawahania nacisnął go, kierując snop światła na ścianę po ich prawej stronie. Razem spojrzeli w tamtym kierunku i niemal jednocześnie zrobili krok w tył. Walker przyjrzał się swojej prawej dłoni, która w bladej poświacie miała podobne ubarwienie na palcach jak i sama fasada pobliskiego budynku. Bo oprócz starych, ciemnoczerwonych cegieł oraz poczerniałego materiału je łączącego, okrągły obszar wielkości rowerowej opony pokrywała karmazynowa, lepka oraz zapewne ciepła jeszcze ciecz o metalicznym zapachu. Nie trzeba być geniuszem, aby wiedzieć, z czym mają doczynienia. Nie raz i nie dwa mieli przecież styczność z krwią. Chłopak skierował powoli światło latarki ku ziemi, śledząc drogę spływających po ścianie strumyczków tej życiodajnej cieczy. Kiedy wreszcie mogli zobaczyć, w co wdepnęła chwilę wcześniej dziewczyna, ta pisnęła głośno i odskoczyła do tyłu, odwracając wzrok od szerokiej na niemal metr kałuży... no właśnie. Nieco trudno to opisać, bowiem była to mieszanka ciemnoczerwonej krwi, podejrzanie wyglądających białych fragmentów "czegoś" oraz... sierści? Alex, ignorując prośby jasnowłosej o jak najszybszy powrót, skierował snop przecinającej mrok latarki na przeciwległą stronę uliczki. I jeśli wcześniej chłopak uznał, że dźwięk wydany ostatnio przez Senill był głośny, teraz chyba ogłuchł. Nie pomógł także fakt, że ta odwróciła się w drugą stronę, zakrywając twarz dłońmi.
Najpierw zobaczył dół ciał. To właśnie z nich wypływała ciecz, spadająca wielkimi kroplami na ziemię. Kolejnym fragmentem były rozbebeszone praktycznie brzuchy, z których gdzieniegdzie wciąż zwisały elementy narządów wewnętrznych takich jak jelita, wątroba czy żołądek. Powoli, niczym bohater popularnych filmów grozy, podniósł światło latarki jeszcze wyżej. Teraz mógł patrzeć prosto w nic nie widzące oczy ofiar. Dopiero teraz zauważył, że niektóre z nich nie mają któreś z łap albo ogona, bowiem te właśnie fragmenty ciała leżały pod tym całym, wisielczym zbiorowiskiem co najmniej piętnastu ciał. Popychany przez ciekawość, podszedł bliżej tych małych, wstrętnych trupów i przyjrzał się temu wiszącemu najbliżej, z wydubanym lewym okiem oraz ze zwisającym niczym dzwonek na sznurku żołądku trzymanym przez jelita. Zmuszony był zatkać nos, toteż jego głos zabrzmiał nieco dziwnie, kiedy mówił:
- A więc swego jednak diabli też biorą.
Senilla nawet nie ważyła się odwrócić w stronę chłopaka, kiedy ten patrzył obojętnym wzrokiem na zawieszone na specjalnie przygotowanej do tego desce, niegroźne wyglądające teraz ciałka króliczków samego Lucyfera. Nigdy specjalnie nie przepadał za kotami.
---
<Senill? Wybacz, tylko to przyszło mi do tej chorej głowy. A tak poza tym, powodzenia >:3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz