Obudziłam się rano z dziwnym odczuciem. Coś było nie tak. Coś było inaczej. Stwierdziłam w duchu, że to pewnie tylko jakieś głupie odczucie, które towarzyszy mi tylko ze względu na to, że dopiero się obudziłam. Potrząsnęłam głową próbując odpędzić te głupie myśli. Założyłam na nogi moje miękkie, seledynowe kapcie i ruszyłam do łazienki.
***
Gdy już umyłam się i ubrałam, wyszłam na zewnątrz. Pogoda była wspaniała. Wiał lekki, ciepły wiaterek a z nieba zerkało ciepłe słońce. Przysiadłam na ławce, by napawać się jego ciepłem. Z rozkoszy zamknęłam oczy. Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł do mnie Tsugi.
-Cześć Senilla. Wiesz, że Katelyn o ciebie pytała? Chyba ma ważną sprawę do ciebie. - usłyszałam głos blond włosego chłopaka. Otwarłam oczy i uśmiechnęłam się do niego.
-Dzięki. Zaraz do niej pójdę. - wstałam powoli z ławki i ruszyłam niespiesznym krokiem w stronę domku Katelyn. Idąc podziwiałam piękne kwiaty rosnące dookoła, jak i motyle, które latały w tę i z powrotem. Szłam ścieżką ułożoną z najróżniejszego pokroju kamyków. Domek Katelyn nie był zbyt wysoki. Zrobiony był z klonowego drewna. Miał kilka okienek, dziś uchylonych, by świeże powietrze dostało się do wnętrza domku. Dach pokrywała ruda dachówka. Podeszłam do drewnianych drzwi i delikatnie zastukałam.
-Proszę! - usłyszałam miękki głos Katelyn ze środka. Nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi, by wejść do środka. Starodawny, piękny hol jak zawsze zrobił na mnie duże wrażenie. Przeszłam przez niego do pokoju obok. Przy stole siedziała Katelyn i coś pisała. Gdy weszłam, podniosła wzrok i posłała mi słaby uśmiech. Odwzajemniłam uśmiech, tyle, że mój był odrobinę weselszy. Katelyn wyglądała na zmartwioną czymś.
-Hej, Senilla. Tsugi przekazał ci, że chciałam się z tobą widzieć, tak? - tak, teraz już napewno widziałam, że coś ją martwi. Ton jej głosu na to wskazywał.
-Hej Katelyn. Tak, spotkałam Tsugiego. Dlaczego chciałaś się ze mną widzieć? - zapytałam nieśmiało. Ciekawiło mnie, co się stało. I czy to dotyczy mnie.
-Tak właściwie, to mam do ciebie dwie sprawy. Na początku powiem, że z pewnych doniesień wiem, że po wschodniej stronie grasuje intruz. Chciałabym, żebyś sprawdziła czy to prawda i wrazie czego pozbyła się go z naszego terytorium. Zajmiesz się tym?
-Chętnie, ostatnio nie mam nic do roboty. - wzruszyłam ramionami, gdyż ostatnio naprawdę nie miałam co robić. Czemu by nie? - A ta druga sprawa?
-Już mówię. Ale nie jestem pewna, czy będziesz chciała się za to wziąć. Otóż w naszej okolicy ostatnio krąży morderca - wzdrygnęłam się na myśl o tym - Moi informatorzy donoszą, że zabił już trzy osoby i porwał piątkę. Czy mogłabyś go znaleźć i rozwiązać tę sprawę? - spytała Katelyn niepewnie, zauważając moją reakcję na wzmiankę o mordercy. Ja jednak postanowiłam mimo wszystko się za to wziąć, poczuć trochę adrenaliny we krwi.
-Zajmę się tym. - powiedziałam z mocno wyczuwalną pewnością siebie w głosie.
-Cieszy mnie to. Zaraz poszukam wszystkich informacji na ten temat. - powiedziawszy to, zaczęła szukać czegoś wśród papierów znajdujących się na biurku.
***
Dwadzieścia minut później szłam już w stronę swojego domu przeglądając informacje zgromadzone o mordercy i intruzie. O obu nie wiele było wiadomo. Zdążyłam dojść do mojego domku. Weszłam do środka, zdjęłam buty i położyłam się na łóżku uważnie studiując informacje. Wzięłam kartkę z napisem "intruz-wschodnia granica" i zaczęłam czytać tych kilka skromnych informacji. Nie wiedziano o nim nic więcej jak tylko, że kradnie jedzenie. Głównie mięso. U dołu kartki znalazłam jeszcze notkę, że widziano go w czarnym płaszczu (a raczej widziano sam skrawek płaszczu na skraju lasu) kiedy uciekał. Zastanowiło mnie to, że nikt nie widział go jeszcze w całości. "Musi mieć duże zdolności" - pomyślałam. Wzięłam drugą kartkę przeznaczoną na informacje o mordercy. Również były ubogie, jednak było ich więcej, niż w przypadku tajemniczego intruza. Na imię mu było Alstrain, jednak znano go było również pod pseudonimem Salazar. Był to czarnowłosy mężczyzna mający około trzydzieści pięć lat, z krótką brodą. Był średniego wzrostu, a jego szare oczy były podobno nie przeniknione. Na kartce widniała również dana mi wcześniej przez Katelyn informacja, że zabił on trzy osoby i porwał pięć.
Kończąc czytanie pomocnych informacji, postanowiłam spakować potrzebne rzeczy i od razu wybrać się na przeczesywanie terenu. Był około kwadrans po dwunastej. Do szaro-zielonego plecaka włożyłam kanapkę z dżemem wiśniowym, lornetkę, kompas i zapałki. Zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam w kierunku miejsca, gdzie widziano ostatnio mordercę według danych mi informacji. W ciszy panującej dookoła obmyślałam plan działania. Pomyślałam o tym, by iść najpierw na targ i popytać innych ludzi. "Nie, to zły pomysł. Nikt nie będzie chciał nic powiedzieć, a wręcz przeciwnie, ludzie nabiorą podejrzeń co do mnie” – pomyślałam obmyślając nowy sposób. Wpadłam na pomysł, by wieczorem iść do baru – za kilka złotych monet barman na pewno coś powie. „Teraz pójdę poobserwować okolicę, może zauważę coś ciekawego” – postanowiłam. Przystanęłam się, mocno skupiłam, wyobrażając sobie konkretne miejsce w lesie, tuż przed wejściem na targ. Mając nadal zamknięte oczy, wyciągnęłam przed siebie prawą rękę i powoli zatoczyłam nią koło w powietrzu. Powtórzyłam ten ruch trzy razy. Następnie moja ręka powędrowała z dołu do góry, jakbym chciała przesunąć nią coś niewidzialnego dla innych. I rzeczywiście, tak było. Przede mną ukazał się jasno połyskujący portal. Mienił się jasnym błękitem i śnieżnobiałą barwą, który zlewały się w jedną całość. Zrobiłam powolny krok w tę jasną otchłań, która wciągnęła mnie w siebie. Prawie natychmiast znalazłam się w wybranym przez siebie miejscu. Odnalazłam małą ścieżynkę i po paru minutach wyszłam z lasu. Moim oczom ukazały się tłumy ludzi i wiele kolorowych straganów. Podeszłam do pierwszego z nich i udając, że oglądam krwistoczerwone, soczyste jabłka, zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie dwóch przekupek. Ku mojemu rozczarowaniu, nie rozmawiały o niczym, co mogłoby mi się przydać. Kupiłam jedno jabłko i ruszyłam dalej przez targ, pogryzając je sobie. Przystanęłam przy straganie z wszelkiego rodzaju kantarami, siodłami, ubraniami i ogólnym sprzętem jeździeckim. Tęskniłam za jazdą konną, bo ostatnim razem konno jeździłam w starym miejscu, gdzie nikt za mną nie przepadał. Przerwałam swoje rozmyślania, bo usłyszałam coś, co przykuło moją uwagę. Dwaj mężczyźni, sprzedawca sprzętu jeździeckiego i jeszcze jeden, wyglądający również na koniarza rozmawiali właśnie przyciszonymi głosami o grasującym po okolicy mordercy.
-…już ci mówiłem, to na pewno on. Nikt inny w ostatnich czasach nie… nie porywa ludzi – tę ostatnią frazę wypowiedział tak cicho, że jego rozmówca ledwo ją dosłyszał, zupełnie jak ja. Zrobił krzywą minę, a ja nadstawiłam uszu – moja Anabelle… Biedna dziewczynka... Mam nadzieję, że nic jej nie jest… - mówiąc to, o mało się nie rozpłakał. Przysłuchiwałam się rozmowie jeszcze przez kilka chwil, jednak poszłam dalej, by nie wzbudzać podejrzeń.
Po dwóch godzinach krążenia po targu, który zdążyłam obejść wzdłuż i wszerz po kilka razy, postanowiłam wrócić na skraj lasu. Usiadłam w cieniu pod drzewem i wyjęłam moją kanapkę z dżemem z plecaka. Ugryzłam kęs rozkoszując się słodkim smakiem dżemu wiśniowego. Przymknęłam oczy. Był taki pyszny… Posiedziałam tak trochę rozmyślając o tym, czego dzisiaj udało mi się dowiedzieć. Myśląc tak, naszkicowałam to, co widziałam na horyzoncie. „Nieźle” – pomyślałam patrząc na swój rysunek. I tak zbliżała się już szesnasta. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Pora wracać – uświadomiłam sobie. Stwierdziłam też, że teraz zamiast używać portalu, przejdę się. Spacery zawsze dobrze mi robią. Ruszyłam ścieżką między drzewami. Nagle usłyszałam, że ktoś się zbliża. Nie, nie zbliżał się powoli. Biegł. Bardzo szybko. Wyraźnie słyszałam jego dyszenie. Ten ktoś, kto biegł, nie patrzył przed siebie. Był już tuż przy mnie. Nawet nie zdążyłam odskoczyć. Z impetem uderzył we mnie, a ja poleciałam w krzaki. Mój plecak poleciał o dwa mery dalej i wyleciał z niego rysunek. Ten, kto we mnie wpadł, najwyraźniej musiał się szybko pozbierać, bo po chwili był już przy mnie.
-O nie, przepraszam. Niezdara ze mnie… - podniósł wzrok na moją twarz i zawahał się. Nie znałam go. Był dość wysokim, blondwłosym, młodym chłopakiem o łagodnych rysach twarzy. Ponadto wyglądał, jakby coś go przestraszyło, gdy mnie zobaczył.
-Coś nie tak? Mam błoto lub gałązki we włosach? – zapytałam i zaczęłam sprawdzać ręką swoje włosy.
-Nie nie, po prostu… Po prostu jesteś taka ładna… - zdziwiłam się. Nigdy nikt mi tego nie powiedział. Chłopak delikatnie się uśmiechnął i pomógł wciąż oszołomionej mnie wstać. Chciałam pójść po mój plecak, jednak złapał mnie za rękę.
-Poczekaj, to moja wina. To ja w ciebie wpadłem, zaraz ci go przyniosę. Naprawdę przepraszam. – kocimi ruchami doskoczył do plecaka, wziął też rysunek i wrócił do mnie wręczając oba przedmioty.
-Ładnie rysujesz. – powiedział uśmiechając się szelmowsko.
-Dziękuję… - jedyne, co mogłam powiedzieć, to „dziękuję”. Wciąż byłam w ogromnym szoku i nie byłam w stanie wydusić nic więcej.
-Jeszcze raz przepraszam, że na ciebie wpadłem. Wybaczysz mi? – zapytał i spojrzał na mnie szarymi jak kamienie oczyma, jednak tak uroczymi, iż nie mogłam mu nie wybaczyć.
-Okej, nie ma sprawy… Gdzie się tak spieszyłeś? – teraz to ja zadałam pytanie, a on wydawał się odrobinę zbity z tropu, jednak szybko się zreflektował i nie dał tego po sobie poznać. Jednak mi ta jedna sekunda wystarczyła, by to zauważyć. Postanowiłam jednak udawać, że tego nie widziałam.
-Eee…- zawahał się chwilowo – Mogę ci zaufać? – spojrzał mi prosto w oczy. Pokiwałam potwierdzająco głową – No więc… Ukradłem kilka śliwek z targu. – z ubolewaniem wypisanym na twarzy spojrzał na mnie. – Nie miałem co jeść. – widać było, że trudno mu się do tego przyznać.
-Rozumiem cię. – powiedziałam zgodnie z prawdą. Uśmiechnął się z ulgą.
-Może… Może chciałabyś… Jeszcze kiedyś spotkać się i pogadać…? – niepewnie zapytał. Byłam wniebowzięta.
-Chętnie – odpowiedziałam z nieśmiałym uśmiechem.
-To może… Jutro, w południe, tutaj? – nie przestawał się delikatnie uśmiechać.
-Okej. – odpowiedziałam już zniecierpliwiona czekaniem na to spotkaniem. – To… Do jutra – uśmiechnęłam się odrobinę odważniej.
-Do zobaczenia – pomachał mi. A ja, cała w skowronkach, ruszyłam w drogę powrotną do domu.
***
Cały wieczór leżałam w łóżku i nie mogłam przestać o nim myśleć. Rozmyślałam też o tym mordercy, ale moje myśli bezwiednie uciekały do niego. Postanowiłam, że do karczmy pójdę kiedy indziej.
Rano obudziłam się z myślą o dzisiejszym spotkaniu z tym tajemniczym cud-chłopakiem. Ubrałam się w niebieską, zwiewną sukienkę, gdyż było dzisiaj wyjątkowo ciepło. Założyłam do tego naszyjnik i bransoletkę ze srebra, a włosy rozpuściłam i rozczesałam szczotką. Gdy była już za pięć dwunasta, otworzyłam portal prowadzący trochę dalej niż do miejsca, w którym mieliśmy się spotkać (nie chciałam na razie ujawniać, że posiadam jakieś moce) i znalazłam się w lesie. Doszłam do miejsca, w którym się umówiliśmy. On już tam był. Stał oparty o drzewo. Serce zabiło mi szybciej.
-Hej – powiedział. – Pięknie wyglądasz… Nigdy nie widziałem piękniejszej dziewczyny – powiedział uśmiechając się szelmowsko. Ja zarumieniłam się ogromnie, zasypana komplementami.
-Dziękuję. Ty też wyglądasz wspaniale – powiedziałam. Chłopak miał na sobie czarne jeansy i czerwoną flanelową koszulę w czarną kratkę.
-Ale ty o niebo lepiej – ja znów spiekłam raka, a on tylko się uśmiechnął. – Wybacz, ale przez to wczorajsze zamieszanie nawet nie zapytałem o twoje imię. Nie przedstawiłem się też. Jestem Mike. Jak tobie na imię?
-Senilla. – uśmiechnęłam się delikatnie. Odpowiedział mi wspaniałym uśmiechem.
-Mhm… Senilla. Piękne imię.
-Dziękuję. – powiedziałam. Byłam już tak zarumieniona, że bardziej się nie dało.
-Może opowiesz mi coś o sobie? – zapytał.
-Okej. – powiedziałam.
Przysiedliśmy na pniu zwalonego drzewa i zaczęliśmy rozmawiać.
Zakończyliśmy rozmowę dopiero o zmierzchu. Mi jeszcze było mało. Mike był wspaniały. „Chyba się zakochałam” – przeszło mi przez głowę, gdy wracałam.
***
Przez kolejne trzy dni spotykałam się z Mike'iem. Zupełnie zapomniałam o tym, że miałam iść do karczmy. Stwierdziłam, że Katelyn nie będzie zadowolona, kiedy nie zrobię nic w tej sprawie. Tego wieczoru postanowiłam się tam wybrać. Rozmowa z barmanem była krótka, ale dała mi dużo. Wskazał mi miejsce, gdzie bywał ostatnio Salazar. Stwierdziłam, że wybiorę się tam za jakiś czas. Według moich informacji Salazar bywał tam w środy, a dziś sobota. "Będę miała więcej czasu dla Mike'a..." - rozmażyłam się. Chyba już oficjalnie byliśmy razem. Rzecz jasna, nikt oprócz nas o tym nie wiedział. Wróciłam do domu, by zasnąć jak najszybciej. Chciałam, żeby już było jutro. I moje marzenie się spełniło. Obudziałam się rano. Szybko się ubrałam. Zaraz miałam się spotkać z moim ukochanym. I tak było.
Byliśmy już w lesie. Ja, jak zawsze byłam zauroczona jego widokiem. Byłam zakochana na maksa. "Czyli jednak miłość istnieje?" - mówiłam sama do siebie w myślach, gdy myślałam o moim chłopaku.
-Wiesz, chciałbym cię dzisiaj zabrać w pewne miejsce. Co ty na to? Chcesz ze mną iść? - uśmiechnął się tak uroczo, że nie mogłam odmówić.
-Oczywiście. Z tobą zawsze. - odpowiedziałam słodkim głosem. Szliśmy razem w głąb lasu. Nie widziałam nic prócz drzew.
-Teraz zakryję ci oczy, bo chcę zrobić ci niespodziankę, dobrze? - powiedział. Przytaknęłam. Położył mi dłonie na powiekach.
-Poprowadzę cię, przy mnie jesteś bezpieczna... - szepnął mi delikatnie do ucha, poczułam jego chłodny oddech. Serce zabiło mi szybciej.
Szliśmy przez jakiś czas przez las. Potem słyszałam jak gdyby dźwięk otwierania drzwi. Zaslrzypiały. Nie myliłam się, zaraz poczułam pod nogami drewnianą podłogę. Potem znów skrzypnięcie drzwi. W tym momencie świat odwrócił się o dziewięćdziesiąt stopni. Mike wziął mnie na ręce. Moje serce znów szalało. Schodziliśmy po schodach w dół. W pewnym momencie postawił mnie twardo na ziemi.
-Możesz otworzyć oczy...- usłyszałam jego głos. Ale to nie był głos Mike'a, którego znałam. Przeszedł mnie dreszcz. Głos był szorstki i zimny. Otwarłam oczy. W pokoju było ciemno. Wokół mnie nie było widać niczego.
-M-mike...?- zapytałam słabym głosem jąkając się. Usłyszałam szyderczy śmiech przeszywający chłodem. Nogi się pode mną ugięły.
-Haha...-usłyszałam ten sam głos - Nie tego się złotko spodziewałaś, prawda...? - głos niósł się echem. Pokój musiał być duży. Wyczułam też szklaną posadzkę za ziemi. Wtedy ktoś pstryknął i zapaliły się pochodnie. Przy ścianie okrągłej, dużej sali stał mój teraz już były chłopak. To do niego należał ten głos. Ja, z uginającymi się ze strachu nogami stałam pośrodku sali.
-Mówi ci coś może... - niosący się echem głos kontynuował swoją wypowiedź. Z każdym słowem obawiałam się coraz bardziej - imię... Salazar? - o mało nie zemdlałam. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiąz mi w gardle. Widząc moją reakcję Mike, a raczej domyślałam się już kto (choć nie mogłam uwierzyć, że to mój słodki i uroczy chłopak) zaśmiał się jeszcze donośniej.
-Widzę, że słyszałaś o mnie. - teraz już miałam pewność. "Boże, jak mogłam go pokochać" - pomyślałam w bezgranicznym strachu.
-A-ale... Przecież... Przecież Salazar... Salazar tak...
-Salazar tak nie wygląda, hmm? - przerwał mi grubiańsko. -Oh, od czego ma się swoich ludzi. Za coś im płacę... Na przykład za to, że udają mnie i rozpowrzechniają nieprawdziwe o mnie informacje! - znów wybuchł donośnym śmiechem, jeszcze głośniejszym, niż dotąd. I jeszcze bardziej przerażającym.
-Czego ode mnie chcesz? - zapytałam słabym głosikiem.
-Chcę twojego bólu. Chcę twojego cierpienia. - z każdym słowem jego uśmiech poszerzał się, a w oczach dało się dostrzeć coraz bardziej chorego i obłędnego szaleństwa - Chcę twojej krwi. - nie brzmiało to jak zdanie wypowiedziane przez człowieka, ale jak warknięcie wilka. Nawet nie zauważyłam, kiedy rzucił się na mnie jak zwierze. Ledwo zdążyłam rzucić się w bok. Trafiłam ręką w coś ciężkiego i twardego. Bardzo zabolało. Ale nie miałam już czasu. Musiałm znów rzucić się w inną stronę, by Salazar mnie nie złapał. Obróciłam się i zobaczyłam trzy rzeczy. Pierwsza - Salazar miał w rękach na oko dwa tuziny noży. Druga - w jego oczach szaleństwo nie znało granic. Trzecia - on zaraz będzie przy mnie. Znów odskoczyłam. Ale tym razem już nie miałam tyle szczęścia. Trafiłam głową w ścianę. Salazar szybko do mnei dopadł i przygwoździł mnie za ubranie kilkoma nożami do podłogi. Zaczęłam wrzeszczeć. Salazar zaniósł się śmiechem. Wywinął wielkim tasakiem w powietrzu i przyłożył mi go do gardła. Zebrałam w sobie siły. Sięgnęłam ręką po coś ciężkiego i resztką sił zamachnęłam się próbując się uwolnić. Miałam szczęście. Walnęłam go prosto w głowę.
-Ty szmato! - wrzasnął. Oderwał mnie od noży wbitych w ziemię. Pociągnął jak wór kartofli, otworzył jakieś drzwi i wrzucił mnie tam. Poturlałam się po schodach. Byłam bardzo zmęczona i obolała.
-Żyje jeszcze? - usłyszałam jakiś cichy szept.
-Oddycha. Popatrz. - odpowiedział inny. Wystraszyłam się i skuliłam natychmiast.
-Nie bój się - powiedział ktoś szeptem.
-Wooodyyy... - wyharczałam. Ktoś podetknął mi kamienną miseczkę z zatęchłą wodą. "Lepsze to niż nic" - pomyślałam. Odwrócono mnie na plecy. Zobaczyłam twarze dwóch mężczyzn i trzech kobiet. Podiosłam się powoli. Ramię było bardzo obolałe.
-Mocno cię poturbował? - spytała jedna z kobiet.
-Nie jest najgirzej... - odpowiedziałam.
-To wy jesteście tymi porwanymi? - zapytałam nieprzytomnie.
-Oh, tak można to nazwać. Chyba przyjdzie nam umrzeć razem. Ja jestem Flick, to Anabelle, Angelika, Dorian i Lidia. Kim jesteś ty?
-Senilla. - powiedziałam bezwiednie. Do mojej świadomości coś dotarło. - Anabelle? - spytałam półprzytomnie. Jasnowłosa dziewczyna odwrócił się w moją stronę. - Czy... Czy twój ojciec sprzedaje sprzęt jeździecki...? - mówiłm z trudem. Dziewczyna ożywiła się.
-Tak, skąd wiesz? -Słyszałam jego rozmowę na targu.
-Oh... Tak mi smutno, że już nigdy go nie zobaczę... - dziewczyna prawie płakała. Znów przez moją podświadomość coś próbowało się przebić.
-Przecież... Przecież możemy stąd uciec...
-Stąd nie ma wyjścia - odpowiedział smutno Flick - Szukaliśmy przez dwa tygodnie.
-Ale... Ale ja umiem. Portal. Uciekniemy. - powiedziałam chaotycznie. Brakowało mi sił.
-Co? Senilla, chyba masz gorączkę. Majaczysz. - zmartwiona Angelika pochyliła się nademną.
-Nie nie... Brakuje mi siły... Macie coś... Do jedzenia? - zadałam pytanie resztkami sił. Cała piątka spojrzała na mnie niepewnie.
-Mamy tylko kawałek suchego chelba...
-Proszę... Tylko odrobinę - mówiłam błagalnie. Wręczono mi chleb. Zjadłam go szybko. Oni jednak nadal mieli niepewne miny.
-Nie wierzycie mi, prawda? - zapytałam, a oni pokiwali głowami.
-No to wam pokażę odrobinę. - to powiedziawszy za pomocą swoich mocy wyczarowałam wodną strzałę. Ze zdziwienia aż otworzyli usta.
-Zbieramy się stąd? - zapytałam
-Oczywiście - powiedzieli wszyscy razem. Skupiłam się i otworzyłam portal.
-Ten portal prowadzi do mojego domu. Poczekajcie tam chwilę. Ja za chwilę wrócę. Popatrzyli na mnie zdziwieni, ale posłuchali. Gdy zniknęli w niebieskiej mgiełce, drzwi u szczytu schodów otawrły się z trzaskiem.
-Co, do cholery?! - w drzwiach stał Salazar - GDZIE ONI SĄ?! - wrzasnął na całe gardło. Wytworzyłam wokół siebie mgiełkę, na której podleciałam na górę. Właśnie w tym momencie do sali wpadł brat Salazara. Rozpoczęła się walka. Walczyłam jak wilczyca. W końcu udało mi się ogłuszyć obu. Brata Salazara zabiłam bez skrupułów. Podeszłam potem do Salazara. Spojrzałam ostatni raz na mojego Mike'a i zakończyłam jego żywot. Otwarłam portal i wróciłam do domu.
***TYDZIEŃ PÓŹNIEJ***
Szłam ścieżką w odwiedziny do Anabelle. Po całym tym zdarzeniu zostałyśmy dobrymi koleżankami. Gdy Katelyn dowiedziała się o całym zdarzeniu, bardzo się przestraszyła. Wszyscy pozostali cali i zdrowi. Udało mi się nawet rozwiązać zagadkę złodzieja-intruza. Był nim nikt inny, jak samotny kundelek. A rzekomy fragment płaszcza, który widziano przy lesie, to poprostu worek, w który mały złodziej się zaplątał. -Nadal nie rozumiem - mówiła Katelyn gdy do niej przyszłam - Przecież ty nie uznajesz miłości. Jak to się stało, że dałaś tak sobą manipulować?
-Cóż... Był po prostu bardzo przekonujący. - powiedziałam kończąc tym samym rozmowę na ten temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz