W niedzielne przedpołudnia Yvris przeważnie najzwyczajniej w świecie nie potrafił już wysiedzieć w swoim niewielkim domku pod laskiem, tak malowniczo przecież położonym, ale niebędącym znajomymi regałami, kurzem i unoszącym się w powietrzu zapachem starych książek. Był podobny, to fakt. W niektórych aspektach nawet bardzo. Ale wciąż nie potrafił zastąpić mężczyźnie jego miejsca pracy, chyba już bardziej nadającego się na jego dom niż rzeczywisty dom sam w sobie.
To było ciepłe przedpołudnie. Na tyle ciepłe, że nawet wiecznie marznący Yvris nie był zmuszony do założenia kurtki, gdy wychodził z domu na krótki spacer. Nie zamierzał włóczyć się po mieście, wśród tłumiku młodzieży, która zapewne zdązyła wylec już na zewnątrz, tak jak on korzystając z przyjemnej pogody. Zamiast tego zdecydował się przysiąść na ławce opodal niewysokiego drzewa wiśniowego, pokrytego gubiącymi już z wolna płatki kwiatami, i wcisnąć nos w dobrą książkę. Nawet dziewczęciu, które wkrótce później pojawiło się pod wiśnią, nie udało się na dobre oderwać go od lektury - ot tylko, rzucił jej parę niespecjalnie zaciekawionych spojrzeń znad swojego starego, zmaltretowanego przez setki czytań wydania Lotu nad kukułczym gniazdem.
Rozważał przez chwilę podejście i zaoferowanie pomocy, gdy w drodze powrotnej zdarzyło jej się upaść, ale myśl ta szybko opuściła go z własnej inicjatywy. Nie był opiekunką do dzieci, by podnosić ją z ziemi, ani nauczycielem, by uczyć ją jak chodzić. Mruknął jedynie pod nosem coś o nieuważności dzisiejszej młodzieży, czując się przy tym jedynie odrobinkę staro.
<Katelyn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz