Klany

Strony

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Od Alex'a - Quest 3


Przepełniany przez złe przeczucia, zwiększył i tak już dość żwawe tempo kroku. Od razu podejrzane zdawało mu się to, że Katelyn wzywa go do siebie o tak wczesnej porze. Nie ma także co ukrywać, iż chłopak najchętniej cofnąłby się do domu i ponownie zakopał pod nagrzaną jeszcze pościelą. Powstrzymywał go od tego jednak naglący ton jakiegoś dzieciaka, ryzykującego swoim własnym życiem dobijając się z samego rana do jego drzwi oraz przekazującego z ogromnym przejęciem wiadomość od przywódczyni. Pozwalając więc sobie na minutę zwłoki, zmieniając w tym czasie ubrania oraz zakładając buty, ruszył za młodzikiem w kierunku domu ciemnowłosej. Nie za bardzo rozumiał, dlaczego odprowadził go do samych drzwi. Każdy w osadzie wie przecież, gdzie mieszka Kat. Wyjaśnieniem okazał się być mały woreczek z brzęczącymi monetami w środku, który wylądował na dłoni dzieciaka zaraz po pojawieniu się w wejściu sylwetki dziewczyny. Po krótkiej rozmowie, młody niemal natychmiast odwrócił się na pięcie, biegnąc w stronę centrum z dzikim okrzykiem radości opuszczającym jego gardło. Czarnowłosy zignorował to jednak, przeciskając się obok przywódczyni i ruszając w stronę jej kuchni. Tam, bez zbędnych ceregieli, otworzył lodówkę oraz wyjął z niej coś, co wyglądało na połączenie spaghetti z serowym sosem i pieczarkami. Kilka sekund później talerz wraz z zawartością wylądował w mikrofalówce, a zapasy chłodziarki zostały zmniejszone o jedną, a właściwie to jedyną, puszkę napoju gazowanego. Chłopak postawił ją z cichym stuknięciem na stole, odwracając się w stronę szuflady w celu zabrania widelca. Kiedy sztućce podzieliły los cukrowej bomby w metalowej obudowie, ziewając skierował swój wzrok na właśnie kończącą swą pracę mikrofalówkę. Chwilę później siedział już przy stole, a w nozdrza wgryzł się zapach papryki, którą dość obficie został posypany makaron. On jednak to zignorował, skupiając wzrok na dziewczynie, jednocześnie otwierając puszkę:
- Wywaliłaś mnie z łóżka o piątej nad ranem. Wisisz mi więc co najmniej śniadanie, pozostałe przysługi z twojej strony wymyślę później. A teraz mów, o co chodzi?
Katelyn nie odpowiedziała zaraz, wzdychając głęboko i zajmując miejsce naprzeciwko czarnowłosego, zaczynającego właśnie śniadanie będące resztkami po wczorajszym "popisowym daniu" autorstwa samej przywódczyni. Miał już okazję spróbować je wcześniej, czego dowodem jest puszka napoju gazowanego, mająca za zadanie nie tylko pokrycie dziennej dawki cukru.
- Jest już szósta. Ten dzieciak dobijał się do twoich drzwi dobre pół godziny. Podobno dzięki tobie nauczył się nawet nowego języka.
Alex w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami, biorąc kolejny solidny łyk. Ton przywódczyni zwrócił jednak jego uwagę, toteż spojrzał w jej stronę, powoli odkładając trzymany w dłoniach przedmiot oraz widelec.
- Niemiecki to bardzo przydatny język. A teraz powiedz, jaki jest prawdziwy powód wyciągnięcia mnie z łóżka o tak wczesnej porze. I lepiej żeby było to coś ważnego, bo inaczej sojusz z Tekliuszem przestanie mnie interesować.
Ta spojrzała na niego z rezygnacją, odpowiadając:
- Uwierz mi, to jest ważne. I to nawet bardzo. Chodzi o kilku członków klanu... i o ciebie.

~~~~~~~^^~~~~~~~

Kilka godzin później siedział już na placu, obserwując z wolna zbierający się na rynku tłum zarówno handlarzy, jak i klientów. A skoro Walker to Walker, nie byłby sobą, gdyby nie zajął tej samej ławki co niemal każdego dnia, siadając na oparciu i przyciągając w ten sposób karcące spojrzenia mijających go ludzi. On jednak za nic miał ich opinię na jego temat, wygodniej opierając stopy na siedzisku, dalej konsumując tabliczkę czekolady. Zazwyczaj ograniczał się jedynie do kilku kostek, lecz dzisiaj ani myślał zostawiać chociażby okruszka. Powodem takiego zachowania były słowa przywódczyni, wciąż odbijające się jakby echem w jego głowie. Niezbyt martwiło go to, że "polują" także na niego. Szczerze życzył powodzenia temu pechowcowi, któremu przypadłoby zajęcie się jego osobą, gdyż bez walki się nie podda. Wracając do tematu, bardziej niepokoiło go to, iż znikają członkowie klanu. I nie, nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie dziś są, a jutro ich nie ma, przy czym dowództwo przez dłuższy czas nic nie robi... Westchnął głęboko, patrząc na ostatnią już kostkę czekolady, która w następnej sekundzie zniknęła. Dlaczego siedział jak gdyby nigdy nic niemal w samym  centrum placu zachowując się, jakby o niczym nie wiedział? Odpowiedź jest dość prosta: ludzie widzą to, co chcą widzieć. Po co więc dawać im tematy do plotek dotyczących czegoś odbiegającego od normy, skoro można przeżyć i bez tego? Poza tym, o wiele łatwiej znaleźć potencjalnego "tego złego", jeśli nie trzęsie się jak galaretka czy też kolor jego skóry nie przypomina bielonej ściany. Tak więc, obrzucany złowrogimi spojrzeniami, - które interesowały go tyle co zeszłoroczny śnieg -  leniwym wzrokiem obserwował tłum zebrany na placu. Była to jego codzienna rutyna, tak więc niemal natychmiast zauważył spóźnienie ze strony Malarza - mężczyzny kilka lat starszego od Alex'a, który nazwał go tak ze względu na ubrania zawsze brudne od farby. Dzisiaj wpadł zasapany na rynek, biegiem zmierzając w stronę Piekarza, z którego fartucha chyba do końca świata nie zniknie mąka. Jednak to nie jego pośpiech zwrócił uwagę czarnowłosego, a ten wyrażający ulgę wyraz twarzy spóźnialskiego na widok chłopaka siedzącego na ławce. Walker uznał to za co najmniej dziwne, jednak nie miał okazji upewnić się co do tego, że to prawda. Malarz nie spojrzał już bowiem więcej w jego stronę, rozpoczynając swą codzienną rutynę: kupienie bułek, małe piwko, krótka kłótnia z rzeźnikiem i ponowny bieg, tym razem w stronę swojego domu.
Sytuacja powtórzyła się także następnego poranka oraz kolejnego, jakże podobnego do poprzedniego. Ten sam tłum, ci sami ludzie, starszy o kilkadziesiąt godzin Malarz teraz nie spóźniony, jednak i tak spoglądający z ulgą na czarnowłosego. Ten w odpowiedzi za każdym razem odwrócił się przez ramię, zupełnie jakby chciał zobaczyć powód uspokojenia podejrzanego. Niestety, nie ujrzał nic oprócz kilku drzew, budynków oraz pustych ławek. Tak więc dzisiaj, wyjątkowo nie czekając na całkowite zapełnienie placu, Alex ruszył w stronę uliczki, w której chwilę wcześniej zniknął Malarz. Chciał wierzyć, że to tylko jego chore urojenia, jednak zawsze, gdy tylko poddawał w wątpliwość "drugie oblicze" śledzonego, w głowie znów słyszał słowa Katelyn. Poświęcił zatem całe swoje przedpołudnie, obserwując wracającego do domu podejrzanego, ulokowanego na granicach osady. Dokładnie 27 minut i 17 sekund później wyszedł z mieszkania, nieufnie rozglądając się dookoła. Następnie poprawił założoną na plecach torbę, wydającą dziwne dźwięki nasuwające na myśl większe skupisko metalowych rzeczy. To jeszcze bardziej zwiększyło zainteresowanie Walkera, obserwującego całe zajście w cieniu pobliskiego budynku. Odczekał chwilę, odprowadzając wzrokiem szybko odchodzącego Malarza. Następnie ruszył w jego ślady, idąc za nim praktycznie na drugi koniec osady. Po drodze musiał - wraz z mężczyzną idącym przed nim - zatrzymać się kilka razy. Powodem było kilkakrotne spotkanie ze znajomymi czy też wchodzenie do niektórych z mijanych lokali, wychodząc z nich z coraz to bardziej przepełnioną torbą. Czarnowłosemu zdawało się to być co najmniej podejrzane. Wrażenie potęgował także fakt, iż za każdym razem, gdy Malarz opuszczał któryś z budynków, na jego twarzy gościło zaniepokojenie oraz lekkie zdenerwowanie. Jeśli wziąć więc pod uwagę te wszystkie drobne szczegóły można uznać, że Alex był niemal w 100% pewien, iż znalazł tego, którego szukał. Nie mógł jednak nic zrobić, dopóki nie przyłapał go na gorącym uczynku. Zmuszony więc był do ciągłego śledzenia go. Czynność ta trwała tak długo, dopóki mężczyzna idący przed nim nie dotarł... na plac budowy. Szczęka czarnowłosego opadła niemal do samej ziemi, kiedy obserwował Malarza wyciągającego z torby mieszadła do farb oraz inne pędzle. Nie ma co ukrywać, że wyobraźnia spłatała mu niezłego figla, ponieważ sądził, iż pakunek wypełniony jest innymi, bardziej podejrzanymi rzeczami. Wyszło więc na to, iż chłopak się pomylił. Westchnął z rezygnacją, kręcąc głową i powoli odwracając się na pięcie w zamiarze powrotu do domu. Nie uszedł jednak nawet dwóch metrów, kiedy drzwi mijanego właśnie domu otworzyły się raptownie, a Walker zdążył zarejestrować jedynie zmierzający w stronę jego potylicy kij do baseballa. I to by było na tyle z jego pewnością siebie w sprawie nie poddania się bez walki. 

~~~~~~~^^~~~~~~~

Pierwszym bodźcem, który przedarł się do świadomości czarnowłosego był dziwny dźwięk, dochodzący jakby z oddali. Przez pulsujący w głowie ból chwilę zajęło mu domyślnie się tego, co jest źródłem owych odgłosów. Ciche "KAP KAP" zdawało się być strasznie irytujące w tamtym momencie. Ciągle leżał nieruchomo, próbując zakodować wszelkie sygnały dochodzące z zewnątrz. Wyczuwał pod sobą zimną oraz twardą podłogę co świadczyło o tym, iż długo tutaj nie przebywał. To samo mówiły  jego nadgarstki, skrępowane jakąś liną, ale nie pozwalające wyczuć bólu. Powietrze przepełnione było wilgocią i czymś na kształt stęchlizny, nasuwając na myśl piwnicę, o czym chciał się osobiście przekonać. Nim jednak zdążył chociażby drgnąć powieką, z daleka dało się słyszeć czyjeś potężne kroki. Szybko porzucił myśl dania jakiegokolwiek znaku przytomności, pogłębiając oddech i rozluźniając mięśnie. Chwilę później usłyszał szczęk otwieranego zamka, a następnie dość silne uderzenie w prawy bok. Było ono na tyle mocne, że chłopak obrócił się o 180°, lądując twarzą do ziemi. Nie wydał z siebie jednak żadnego odgłosu, nie skrzywił się nawet na ujmujący ból żeber. Ciągle udawał nieprzytomnego, posyłając w myślach długą wiązankę łaciny na autora tego kopniaka. Kilka sekund później ponownie rozległy się kroki zmierzające w jego stronę, a on przygotował się na następną dawkę bólu. Zamiast tego usłyszał:
- Zostaw go, Wróbel. Dość mocno go walnąłeś, nie ocknie się przez następne kilka godzin. Pomóż lepiej w przygotowaniu rytuału, bo inaczej Ojciec będzie zły.
Po tych słowach w pomieszczeniu dało się słyszeć małą krzątaninę, by kilka sekund później mogła zapaść całkowita cisza. Czarnowłosy odczekał chwilę, powoli otwierając powieki. Nie zobaczył jednak więcej niż kamiennej posadzki oraz drewnianego "łóżka", zawieszonego kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Popychany przez ciekawość, podniósł lekko głowę i rozejrzał się po otoczeniu, wyłożonym tymi samymi kamieniami co podłoga. Zatrzymał się jednak w momencie, kiedy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem pewnego czworonoga, z wolna zaczynającego warczeć gardłowo. Alex nie zdążył chociażby kiwnąć palcem, kiedy pies zaszczekał na tyle głośno, iż dźwięk jego głosu rozszedł się echem po całym korytarzu ciągnącym się za celą chłopaka. Walker po raz kolejny próbował udawać niczego nieświadomą osobę, wracając do wcześniejszego ułożenia, jednak ten hałas mógłby obudzić zmarłego. W celi ponownie rozległy się te ciężkie kroki, lecz tym razem nie skończyło się na zwykłym kopnięciu. Chłopak nagle został pociągnięty za tył koszulki do góry, a nie widząc sensu w dalszym udawaniu, spojrzał prosto w oczy dość rosłego  - zarówno we wzroście, jak i masie - bruneta mającego na oko mocno ponad trzydzieści wiosen. Na jego szyi, w miejscu przebiegu żył oraz tętnic. Nie zwrócił jednak na to wszystko większej uwagi, bowiem niemal natychmiast skupił wzrok na jego praktycznie przezroczystych tęczówkach, przybierających lekko błękitny odcień. Pies ciągle ujadał, przez co niezbyt dobrze usłyszał słowa potencjalnego Wróbla:
- No proszę, Nocna Gwiazda nam się obudziła. Ojciec będzie z ciebie dumny za taką punktualność, gdyż przygotowania są już zakończone. Czekaliśmy tylko na ciebie, Aleksanderze.
Czarnowłosy mimowolnie się skrzywił, jednak po chwili na jego twarzy znów zagościła ta sama zaciętość co zwykle, gdy odpowiedział:
- Fajnie to brzmi. Duma ojca, ja i punktualność, koniec roboty. Nawet wymyśliliście mi nową ksywkę, która niestety niezbyt przypadła mi do gustu. Aha, i nie mówi się Aleksanderze, a Aleksandrze. Mimo to nadal wolę skrót Alex. Szybciej oraz prościej, bez żadnych problemów ortograficznych i tak dalej. A teraz, gdybyś był tak miły, puść mnie. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia... 
- Ojciec nie pozwala wypuścić nikogo przed rytuałem. Nie lubi także gadulstwa oraz bezczelności. - Przerwał mu, zaciskając dłoń na karku chłopaka i popychając go w stronę wyjścia.
Pies - ciągle nie przestający dawać znać o swoim istnieniu - podążył za nimi i żadne prośby Wróbla nie były w stanie go uciszyć. Walker nie zwracał jednak na to uwagi, próbując zmusić swoje mięśnie do współpracy. Jego wysiłki okazywały się być daremne, gdyż kiedy tylko pomyślał przynajmniej o zafundowaniu brunetowi prawego sierpowego, ta sama ręka zaczęła go nienaturalnie boleć. Przypominało to nieco wkłuwanie igieł, co rusz ich wyciąganie i po chwili znów przebijanie mięśni.
- Ojciec nie lubi, kiedy jego dzieci krzywdzą siebie nawzajem. Ceremonia inicjacyjna przebiegła więc jak najbardziej pomyślnie, nawet podczas twojej nieprzytomności.
Oczy czarnowłosego omal nie wyleciały z orbit, kiedy usłyszał ostatnie zdanie. 
- Że co?! O jakiej ceremonii ty mi tu pi******sz?!
W odpowiedzi otrzymał kolejne uderzenie w potylicę, jednak tym razem nie było ono tak mocne jak poprzednie z kijem w tle.
- Ojciec nie lubi, gdy jego dzieci źle się wyrażają. Ceremonia wprowadziła cię do podstawy naszej wiary, przez co nie jesteś w stanie zrobić nam jakiejkolwiek krzywdy.
Alex zacisnął mocniej szczęki, czując nieprzyjemne kłucie niemal we wszystkich kończynach. Chłopak nie miał wątpliwości co do tego, że to nie była zwykła inicjacja, a coś pozwalającego na dalsze "działania" tego, co rzekomy "ojciec"  planował z nim zrobić. Tak, Walker był niemal w 100% pewien, iż wkrótce pozna człowieka odpowiedzialnego za zniknięcie kilkunastu członków klanu ludzi. Mężczyzna znany z informacji podanych przez Katelyn jako Wielmożny Xavier, tak naprawdę praktykował rytuały voodoo - ceremonie narzucające ludziom czyjąś wolę oraz zmuszających ich do robienia rzeczy, których normalnie by nie robili. Z początku znikali przypadkowi ludzie, najczęściej samotnicy lub odludkowie. Kilka ostatnich ofiar stanowiło jednak dość bliskie otoczenie przywódczyni klanu, znikając niemal w przeciągu tygodnia. Midnight ciągle zastanawiał się, z jakiej okazji także jego obrano za cel, lecz dość szybko odrzucił te myśli na bok. Teraz próbował skupić się na obmyśleniu sposobu ucieczki przy nieco ograniczonych możliwościach samoobrony oraz ciągłym ujadaniu tego wstrętnego psa. Powoli odwrócił się przez ramię, mierząc czworonoga chłodnym spojrzeniem nienawistnych oczu, które niejednego człowieka przyprawiały o ciarki. Nie działało to jednak na futrzaka, odpowiadającego na to kolejną, jeszcze głośniejszą niż poprzednia, salwą gardłowych warknięć. 
- Zamknij się, do diabła! Stul dziób!
Ten jednak dalej szczekał, nie pozwalając zarówno dojść do słowa, jak i skupić się na czymkolwiek. Czarnowłosemu nie pozostało więc nic innego jak biernie podążać wraz z brunetem, to wchodząc po schodach, to przechodząc przez kolejne drzwi. Kiedy trafili do tych wykonanych z drewna zdobionego dość dziwacznym symbolem, czworonóg momentalnie ucichł. Chłopak zerknął na niego z zainteresowaniem, w głowie wciąż słysząc jego odgłosy. W następnej sekundzie wejście przed nimi otworzyło się na oścież, zalewając światłem tonący w mroku korytarz. Alex zmrużył oczy, próbując uchronić je przed tą jasnością, jednak na niewiele się to zdało. Popychany przez mężczyznę stojącego za nim, ruszył w stronę źródła owej łuny. Tutaj podobnie jak w jego celi było lodowato i wilgotno, jednak to pomieszczenie miało o wiele większą powierzchnię niż tamto, w dodatku mieszczącej grupę około 15 ludzi. Wszyscy mieli podobny kolor oczu co Wróbel, utkwionych w bliżej nieokreślony punkt w centrum pomieszczenia. Niektórzy odwracali się w stronę idącego chłopaka, obdarzając go niezbyt szczerym w jego mniemaniu uśmiechem. On jednak nie zwracał na to uwagi, skupiając się na ogromnym znaku narysowanym na podłodze pośrodku pokoju. Stały, a właściwie klęczały, w nim dwie osoby podobnie jak Alex w towarzystwie strażnika. One również miały skrępowane ręce, a oczy w porównaniu do zgromadzonych miały żywy, piwny odcień. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że patrzy na dwójkę bliźniaków, niedawno zaginionych członków osady. Nie zdążył jednak się do nich odezwać, kiedy i jego popchnęli na ziemię. Obrzucił trójkę strażników za sobą nienawistnym spojrzeniem, następnie zerkając w stronę swoich sąsiadów. Nie miał pojęcia, czy ci go rozpoznali, lecz mimo tego widział w tym momencie w ich wzroku lęk oraz strach. Sekundę później bębny, które słyszał zaraz po przebudzeniu się, ponownie rozpoczęły nową tyradę dźwięku, wybijając regularny - z każdą chwilą głośniejszy - rytm. Tłum zgromadzony dookoła zaczął powoli i równomiernie kołysać się na boki, nucąc pod nosem jakieś dziwaczne słowa. Trwało to kilkadziesiąt sekund, w czasie których chłopak zdążył nabawić się lekkiego strachu. Starał się jednak nie dawać tego po sobie poznać, tak jak zawsze przybierając maskę znudzenia i zobojętnienia. Czuł się także zobowiązany do dawania "otuchy" dwójce rodzeństwa, trzęsących się w tamtej chwili jak galaretki. W końcu, po przeciągającym się w nieskończoność czasie oczekiwania, werble natychmiast ucichły, a zebrani umilkli i skierowali wzrok na specjalne podwyższenie. Trójka skrępowanych więźniów również zerknęła w tamtą stronę, przyglądając się z wolna wchodzącemu na podwyższenie człowiekowi. Tutaj również wyobraźnia Walkera nieco się zagalopowała, gdyż uważał za przywódcę tego całego bagna jakiegoś staruszka w podeszłym wieku, opierającego się na lasce oraz ciągnącego za sobą kilometr brody. Jak więc można nazwać uczucie towarzyszące czarnowłosemu na widok praktycznie dzieciaka, prawdopodobnie kilka lat młodszego od niego samego, ubranego w przetarte ciemne jeansy oraz białą koszulkę z napisem "I'm a child of devil". Mimo tego wszystkiego zgromadzeni byli w niego wpatrzeni jak w najdroższy obrazek.
- Witam was, moje dzieci! - krzyknął, a Alex zaczął się zastanawiać, czy nie ma aby styczności z jakimś chłystkiem, który nie przeszedł nawet mutacji - Zebraliśmy się tutaj, aby nawrócić tę oto trójkę zbłąkanych dusz - w tym momencie wskazał na skrępowanych ludzi - i wprowadzić je na drogę wiodącą ku naszemu przewodnikowi, najdroższemu Loa.
Bębny ponownie rozpoczęły nową tyradę, a zgromadzony tłum znów zaczął śpiewać jakąś dziwaczną pieśń. Gdzieś w oddali ponownie rozległo się ujadanie psa, jednak to było nieco inne niż tamto obwieszczające obudzenie się chłopaka. Ogarnięty przez ciekawość, obrócił się w tamtym kierunku. Zobaczył niemal tego samego futrzaka co wcześniej. Różnica była jednak taka, że tamten pierwszy był nieco mniejszy oraz posiadał białą łatę na boku, nie wspominając o nienawiści wręcz wypływającej z jego oczu. Ten natomiast był praktycznie cały szary, a sama jego postura całkowicie wykluczała jakiekolwiek pokrewieństwo w stosunku do tamtego ujadacza. Na chwilę spojrzenia tej dwójki się skrzyżowały, a Midnight mógłby przysiądz, iż w oczach czworonoga ujrzał swego rodzaju współczucie. Niestety, w następnej sekundzie kontakt wzrokowy został przerwany przez nagłe szarpnięcie za smycz zwierzaka, który przestał szczekać. Zamiast tego podniósł pysk do góry i zaczął wyć, zupełnie jakby to był pogrzeb. I to zbiorowy. Czarnowłosy ponownie odwrócił się twarzą do - zapewne - Wielmożnego Xavier'a, kiedy ten ponownie doszedł do głosu:
- Pomóżmy im wrócić do naszej pierwotnej wiary, aby dalej nie błądzili i nie żyli bez Loa, wskazującego kierunek w naszym życiu! - Ponownie krzyknął, na co zgromadzony tłum odpowiedział mu jeszcze głośniejszym śpiewem oraz werblami.
Chłopak zauważył, że podobnie jak jego bliźniaczy sąsiedzi i inni w pomieszczeniu, zaczął regularnie kołysać się w rytm bębnów, powoli nucąc pod nosem nieznane dotąd słowa. Próbował przestać, jednak wszelkie próby okazały się być daremne. Jedyne, co był w stanie teraz zrobić, to rozejrzeć się dookoła. Pozostała dwójka klęcząca w centrum tego dziwacznego symbolu również robiła to samo co czarnowłosy z tą różnicą, iż oni mieli zamknięte oczy. Powieki Walkera także zaczęły nienaturalnie ciążyć, czego nie pozwolił nie zauważyć Wielmożny Xavier. Alex, na sekundę przed całkowitym utonięciem w mroku, zdołał zauważyć kpiarski uśmieszek na twarzy nastoletniego voodoo, za który najchętniej ofiarowałby mu prawego sierpowego. Jak na zawołanie ręka znów zaczęła go drażnić, lecz teraz ból ten był w miarę znośny. Podejrzewał więc, że ta dziwaczna ceremonia, której został poddany, powoli przestawała działać. Na nic się to jednak zdało, gdyż nie był w stanie chociażby kiwnąć. Powoli dawał się ponieść tej dziwnie uspokajającej muzyce, analizując brzmienie każdego z werbli. Jednak nim całkowicie zagłębił się w tym rytmie, po raz kolejny w pomieszczeniu można było usłyszeć przeciągłe wycie. Z początku przeszkadzało ono chłopakowi, lecz w końcu zauważył, iż ten smętny dźwięk odciąga jego uwagę od bębnów. Resztkami świadomości uczepił się tego głosu, dziękując za pomoc z niespodziewanej strony. Można przypuszczać, że trwało to ledwo kilka minut, lecz dla chłopaka sprawiało wrażenie nieskończoności. Nagle pies umilkł, powodując lekką dezorientację czarnowłosego. Nim jednak zdążył ponownie zatracić się w rytmie bębnów, one również przerwały swą tyradę. Wracając do rzeczywistości, uchylił lekko lewą powiekę, zerkając na bliźniacze rodzeństwo. Oboje wydawali się być odprężeni, powoli otwierając oczy wyrażające obojętność oraz melancholizm. Podobnie postąpił i czarnowłosy, w przeciwieństwie do nich posiadając zapewne choć mikrogram kontroli nad swoim ciałem. Zauważył także, iż uścisk krępujący ręce praktycznie zniknął.
- Proces oczyszczania dobiegł niemal końca! - ponownie krzyknął Wielmożny Xavier, a całe zgromadzenie utkwiło w nim wzrok, z trójką pośrodku włącznie - Aby przyjąć naszych nowych braci i siostrę, ofiarujmy im dar Loa, nasz pokarm otrzymany od najlepszego i jedynego przywódcę!
W odpowiedzi znów rozległy się bębny, a z tłumu wyszedł jakiś mężczyzna z małym pudełkiem w dłoniach. Zatrzymał się przed nastolatkiem, uchylając wieko skrzyneczki, przy okazji ukazując jej zawartość. Znajdowały się w niej... strzykawki wypełnione podejrzanym, błękitnym płynem. W dobie werbli, przewodniczący voodoo sięgnął po jedną z nich, następnie podchodząc do dziewczyny.
- Przyjmij dar Loa. Od dzisiaj nazywać się będziesz Malo.
Kilka sekund później odkładał już pustą strzykawkę, a szyja jego ofiary została przyozdobiona o małą plamkę krwi w tym samym miejscu, co gardło Wróbla. W czasie, kiedy sylwetka dziewczyny wygięło się w łuk, Wielmożny Xavier chwycił jej twarz i zmusił do spojrzenia w jego stronę. Chwilę później puścił ją, na co ta upadła niemal natychmiast. Jej ciało zaczęło nienaturalne drżeć, a szeroko otwarte oczy tracić żywą barwę, powoli zastępowaną przez nic niewidzący błękit. Trwało to ledwo minutę, w czasie której podobny los podzielił jej brat bliźniak, przyjmując miano "Ognista Strzała". W końcu nadeszła kolej czarnowłosego, dalej nie posiadającego żadnego planu działania. Jednego, czego był pewien to to, że z pewnością nie chce tego czegoś w sobie.
- Przyjmij dar Loa. - powiedział Wielmożny Xavier, przykładając igłę do szyi chłopaka - Od dzisiaj nazywać się będziesz Nocna Gwiazda.
Nim jednak igła zdążyła przebić jego skórę, ten wstał gwałtownie i wytrącając strzykawkę z rąk nastolatka, rzucił:
- Wybacz, ale nie przemawia do mnie zostanie czyimś sługusem. Poza tym, marny byłby ze mnie poddany, bo jak widać mam jeszcze resztki rozumu.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Przewodniczący voodoo rzucił się w stronę chłopaka, próbując... No właśnie. Nie wiadomo, o czym myślał zmierzając w kierunku Walkera, gdyż wręcz wskoczył na niego z pustymi rękoma. Starszy zrzucił go z siebie jednym ruchem dłoni, przyglądając się następnie wstającemu z podłogi nastolatkowi, wydającym po chwili komendę zgromadzonemu tłumowi dotyczącą złapania Alex'a. Sam natomiast skierował się w stronę skrzyneczki z zapasem strzykawek. Czarnowłosy próbował szybko ocenić sytuację, co było dość trudne zważywszy na nadbiegający tłum. Do grupy dołączyło także rodzeństwo, patrząc na niedoszłego wspólnika niewoli z obojętnością wymalowaną na twarzy. Gdzieś w tłumie znów dało się słyszeć szczekanie psa, lecz wnet zostało ono uciszone. Nie przejmując się tym za bardzo, zwrócił uwagę na leżący nieopodal przedmiot jego nieudanego zniszczenia. Płyn leniwie przelewał się w szklanej tubce, przypominając proces "opętania" i formułując w głowie plan. Chłopak biegnąc zabrał strzykawkę z ziemi, po czym rzucił się w kierunku Wielmożnego Xavier'a. Ten, nie zdający sobie z tego sprawy, ciągle podążał powolnym krokiem w stronę jakby zastygłego w bezruchu faceta ze skrzyneczką. Nim jednak zdążył chociażby sięgnąć po którąś z igiełek, w jego własną szyję wbiła się ich przyjaciółka ze słowami:
- Jak to się mówi, jak ty komu, tak on tobie. Wybacz dzieciaku, ale nie miałem zamiaru być kolejnym ludzkim zombie. Nie byłoby mi z tym do twarzy.
W odpowiedzi jego ciało wygięło się podobnie jak wcześniej sylwetka dziewczyny, a czarnowłosy postąpił tak jak przywódca voodoo, zmuszając go do spojrzenia w jego stronę. Przez zaledwie kilka sekund wpatrywał się w opuszczający jaskrawoniebieski kolor tęczówki, gdyż chwilę potem został przewrócony na ziemię przez zapewne - sądząc po zapachu i wadze - Wróbla. Pusta strzykawka rozbiła się na ziemi, a płuca chłopaka zaczęły domagać się o nową porcję powietrza, a czarnowłosy z chęcią spełnił tą prośbę. Z lekkim trudem zrzucił z siebie ten ciężar, wstając możliwie najszybciej na nogi. Przelotnie zerknął na wijące się ciało nastolatka, które po chwili znieruchomiało. Nie miał jednak czasu sprawdzić co z nim, ponieważ miejsce bruneta zajął brat bliźniak pechowej dziewczyny, w dłoniach trzymając jakiś patyk czy pałkę, łudząco podobną do tego przeklętego kija. Od czarnowłosego dzieliło go ledwo kilka metrów, gdy pod uniesioną w geście zadania ciosu ręką starszego z nich przebiegła szara smuga. W następnej sekundzie marionetka voodoo leżała już na ziemi, przyciskana do podłogi przez tego dziwnego psa. Alex mimowolnie uśmiechnął się w jego stronę, kierując wzrok na następnego potencjalnego przeciwnika. Ten również posiadał podobną broń jak tamten z tą różnicą, iż tym razem czarnowłosy miał styczność z siostrą chłopaka. Szybko odskoczył na bok, unikając uderzenia. Jednocześnie wpadł jednak w ręce tłumu, który dość skutecznie unieruchomił go i pozwolił dziewczynie na dokończenie dzieła. Co gorsza - przynajmniej dla chłopaka - celowała niżej niż wcześniej. O wiele niżej. W porę zauważył jednak powoli wstającego z ziemi Wielmożnego Xavier'a, toteż nie zwlekał ani chwili dłużej. Teraz się okaże, czy plan zadziałał.
- Młody! - kiedy ten zerknął w jego stronę, dodał - Bądź tak miły i powiedz tym niedorozwojom, żeby zostawiły mnie w spokoju. Już.

~~~~~~~^^~~~~~~~

Chłopak westchnął z irytacją, spoglądając z rezygnacją na dziewczynę:
- Ile razy mam ci tłumaczyć, że ten chłystek sam zrobił dragi, które potem regularnie podawał tym ludziom, aby ci nie zostawili go samego? Nie mam pojęcia, czy cierpiał na samotność czy po prostu nie miał kim rządzić, ale jednego jestem pewien - życia to on już w osadzie mieć nie będzie. Ja sam mam ogromną ochotę przywalić mu w twarz za to naszprycowanie mnie podczas nieprzytomności jakimiś halucynkami czy coś w ten deseń. Tak więc wybacz, ale ten smarkacz we mnie wsparcia nie znajdzie.
Katelyn w odpowiedzi pokręciła lekko głową, ponownie zwracając się do czarnowłosego.
- Jeszcze nie wiem, co z nim zrobić. Na razie siedzi w areszcie, a droga sądowa jest dość długa, tak więc wątpię, by szybko z tego wyszedł.
Alex ponownie oparł czoło o dłonie, podobnie jak przez kilka ostatnich dni miał w zwyczaju. Mimo iż od tamtych wydarzeń minął niemal cały tydzień, on nadal pamięta wszystko tak dobrze, jakby to było wczoraj. Wyprowadzenie z piwnic starego budynku całej tej zgrai marionetek, osobiste zaprowadzenie ich do medyków, by na zakończenie standardowo iść powkurzać nieco przywódczynię i jej dwa futrzaki. Nim jednak dotarł na miejsce, został ponownie oddelegowany do pozostawionej wcześniej grupy w celu "odtrucia".
- Gdyby nie to wszystko, młody mógłby zostać dość dobrym chemikiem albo coś w tym rodzaju. Podobno te jego dragi nie uzależniały, a efekty działania zanikały dopiero po kilku dniach. - Rzucił czarnowłosy, czytając etykietę ze składnikami pitego właśnie przez niego napoju gazowanego w puszce.
Ciemnowłosa nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w tamtym momencie z pokoju obok dało się słyszeć jedyne i niepowtarzalne miauczenie Tekliusz, która w następnej chwili znalazła się na kuchennym stole. Przy okazji omal nie wytraciła ona napoju z dłoni Walkera, kwitującego jej zachowanie cichym przekleństwem wypowiedzianym pod nosem. Powód takiego zachowania kota zaraz po niej wpadł do kuchni, szczekając radośnie i przy okazji przewracając pobliskie krzesło, biegnąc w stronę chłopaka.
- Jeszcze nikt się po niego nie zgłosił? - zapytał gość dziewczyny, drapiąc futrzaka na uchem, co najwyraźniej mu odpowiadało, bo się nie odsunął.
Przywódczyni pokręciła przecząco głową, próbując uspokoić zdenerwowaną i przestraszoną kotkę. Jak na razie nie otrzymała jednak zamierzonego efektu.
- Nie. Tamten był własnością jednej z ofiar tego pseudo voodoo. Podobno jemu też wstrzyknął ten środek, dlatego był taki agresywny. Po tego tutaj nikt się jednak nie zgłasza, a według zeznań innych pojawił się jakby znikąd kilka dni przed twoim przybyciem. Chociaż nie mam pojęcia, co on tu robi. Zamknęłam go przecież w pokoju na piętrze, więc teoretycznie powinien tam siedzieć. Przynajmniej po południu tam jeszcze był. Tekliusz jakoś go nie znosi.
Po tych słowach zaległa cisza, w czasie której Alex zabrał ręce i ponownie próbował wrócić do picia napoju. Nim jednak zdążył chociażby tknąć puszkę, pies wsunął łeb pod jego rękę i oparł przednie kończyny o krzesło. Westchnąwszy głęboko, porzucił zamiar dokończenia gazowanego szczęścia na rzecz drapania sierściucha za uchem. Odwrócił się na krześle w stronę psa, co ten wykorzystał kładąc łapy na jego kolanach. Na twarz czarnowłosego mimowolnie wpełzł uśmiech, który na jego nieszczęście zauważyła gospodyni.
- Słuchaj, skoro nikt się po niego nie zgłasza, a ja nie mam ręki do psów, ciebie lubi i tak dalej, może tak byś...
- Zajął się nim? - przerwał jej, dokańczając jednocześnie za nią zdanie - Nie ma mowy. Ja też nie mam ręki do zwierząt. Śnieżynka może potwierdzić.
Dziewczyna westchnęła przeciągle, mocniej przytulając roztrzęsioną kotkę do siebie.
- Alex, błagam. Nie dam rady zajmować się i kotami, i psem jednocześnie. Poza tym, on w ogóle mnie nie słucha, a do ciebie... No sam widzisz. Nie daj się prosić. Zrób to dla mnie. Zrób to dla Tekliusz.
W tamtym momencie uniosła do góry tego pupilka Lucyfera, miauczącego na widok dwójki po przeciwnej stronie stołu. Ci jednocześnie spojrzeli w tamtym kierunku, co wywołało rozbawienie u ciemnowłosej. Walker pokręcił głową z dezaprobatą ponownie zerkając na psa, co okazało się być fatalnym pomysłem mającym wpływ na jego przyszłość.
- Zgoda. Ale jeśli ktoś się po niego zgłosi, od razu go oddaje. I nie myśl sobie, że przekonałaś mnie ty czy też ten kot. Ten pies jest... bardzo przekonujący.
Skończywszy mówić, sięgnął jedną ręką po puszkę i dopił końcówkę w kilku łykach. Następnie wstał, zrzucając z siebie psa i kierując się w stronę wyjścia. Tam zatrzymał się z dłonią na klamce, spoglądając na stojącą w kuchennej futrynie Katelyn z Tekliuszem na rękach oraz obserwującym każdy ruch czarnowłosego psem.
- Jak się wabi? Chyba nie jest jeszcze świadomy tego, jaka katorga go wkrótce czeka. Albo jest i dlatego stoi jak słup.
Dziewczyna spuściła wzrok na psa, zapewne podobnie jak chłopak zastanawiając się, co też siedzi w głowie tego futrzaka.
- Tam wołali na niego Rex, lecz w ogóle na to nie reaguje. Tak więc masz pole do popisu.
Walker przechylił lekko głowę, odwzajemniając czworonogowi to uważne spojrzenie. Ciągle nie mógł uwierzyć w to, w jakie bagno się wpakował, jednak...
- Katorga zacznie się od imienia. Niestety mam słabość do tych na literę A, tak więc nie zdziw się za bardzo, kiedy jutro usłyszysz, jak wołam na niego Adam albo coś w tym stylu.
Przywódczyni odpowiedziała mu gromkim śmiechem, gładząc kotka po łepku. W jego wzroku dało się zobaczyć zadowolenie na widok wychodzącego chłopaka, tym bardziej przewidując dalszy rozwój zdarzeń. Alex przestając obserwować towarzysza Katelyn zerknął na psa, kiwając głową w stronę drzwi jednocześnie nie spuszczając wzroku z czworonoga. Ten dobrze zinterpretował ten gest, obwieszczając to całemu światu wesołym szczeknięciem oraz radosnym merdaniem ogonem. Midnight przewrócił oczami, mimo to ponownie się uśmiechnął, wołając za biegającym już po ulicy futrzakiem:
- Hej, wracaj tu! Jeszcze mi tego brakowało, żeby cię gonić po całej osadzie. Kat pękłaby chyba ze śmiechu.
Zwierzak w odpowiedzi ponownie dał głos, biegnąc w stronę Walkera. Chwilę później przygważdżał go do ziemi, podobnie jak tydzień wcześniej Wróbla. W przeciwieństwie jednak do tamtej sytuacji, teraz pies przyglądał się uważnie czarnowłosemu i usłużnie zszedł z niego, kiedy ten próbował się podnieść. Człowiek szybko usiadł, podnosząc gwałtownie rękę w kierunku pyska czworonoga, na co ten jakby odruchowo się skulił. Chłopak zmrużył lekko oczy, w myślach zapisując sobie, by poznać osobę maltretującą w przeszłości tą istotę, dzięki której ciągle był świadomym wszystkiego człowiekiem. Takie odruchy nie są bowiem naturalne.
- Mówiąc wracaj nie miałem na myśli rzucenie się w moją stronę... O Boże, gadam do psa. Czy wszystko ze mną w porządku? - zapytał, na co czworonóg szczeknął radośnie, ponownie podrapany za uchem - To chyba brzmiało jak potwierdzenie. Cóż, już wcześniej to podejrzewałem, ale nie chciałem się z tym pogodzić. No dobra, imię Rex ci się chyba nie podoba, no nie? Mnie w sumie też. Trzeba ci więc wymyślić inne, bardziej oryginalne. I wybacz, ale innego niż na literę A nie dostaniesz. Z przykrością stwierdzam więc, że zasób mojego słownictwa imiennego jest dość ubogi.
Futrzak ponownie zamerdał wesoło ogonem, zupełnie jakby miał gdzieś, jak chłopak go nazwie. Ten natomiast ciągle się zastanawiał, jakim cudem jeszcze nie oddał tego psa.
- Azora mieć nie chcę, Aniołkiem cię nazwać nie mogę... Coś wymyślę, daj mi chwilkę.

---

Dopisek od autora: Z możliwości posiadania dodatkowego towarzysza skorzystam później. Co się tyczy jakości questa, najmocniej przepraszam za to masło maślane. Jeśli chodzi o długość... Chciałam podzielić to na dwie części, ale tak jakoś wyszło, że nie podzieliłam xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz