Klany

Strony

poniedziałek, 27 lutego 2017

Od Aidena c.d Tsugi

Uderzę twoim ciałem o ścianę miażdżąc twą czaszkę. Brzuch rozbebeszę, a flaki wyjmę. Zwiążę w piękną kokardkę, na której zawiśniesz. Będziesz tak lewitować, dopóty dopóki twe ciało nie zgniję. Wszystko na czym ci zależy zamienię w garstkę popiołu.
Czy na chwilę nie możesz być cicho?
-Halo!-Tsugi machał ręką przed moją twarzą. Cofnąłem głowę i odruchowo przymknąłem oczy.
-He? A, no no co?
-Przez chwilę myślałem, że umarłeś wciąż żyjąc-zaśmiał się, a ja wpatrywałem się w kota. Wtedy mi się przypomniało… Gwałtownie wstałem zrzucając Nekusia. Pobiegłem do kuchni, spojrzałem w kalendarz. To był ten dzień! Kiedy już miałem się uśmiechać, zorientowałem się, że to bez sensu, nie ma szans na wyjście.  Tsugi wszedł do kuchni, a ja klęczałem przy ścianie uderzając w nią głową.
-Jesteś dość specyficzną osobą-ruszył w moją stronę, a ja z desperacją spojrzałem na niego. Przykucnął koło mnie i czekał, aż  wyjaśnię swe czyny.
-Jak się czujesz? Boli cię coś?-spytałem go.
-Em, dobrze, nie boli…-Znów spojrzałem z rozczarowaniem w kalendarz. Po mimo, że czuł się dobrze, lepiej, aby odpoczywał. Już i tak musiał wchodzić na drzewo, bo jestem kurduplem…
Usiadł obok mnie.
-Co tym razem?-zapytał spokojnie.
-Bo…-zatrzymałem się-Nie, nie ważne…
-Wiesz, że nie dam ci spokoju- siedziałem w ciszy. Wyczekiwał odpowiedzi.
-Bo dziś jest rynek, ale to nie istotne- wymamrotałem.
-Rynek?-był zdziwiony.
-W tym mieście, co się poznaliśmy, tam dziś będzie pani Lidia…-Chłopak siedział w milczeniu. Po chwili wstał i wyszedł z kuchni, jednak wrócił z kurtkami…
-No ruszaj się- ponaglił mnie, a ja patrzyłem zdezorientowany na niego- No idziemy na ten rynek.
-Nie-protestowałem- Nie daj Boże coś ci się stanie!
-Nooo i coo? Przecież nie mam odrąbanej nogi, czy co-uśmiechnął się.
***
Szliśmy po wielkim placu, na którym była masa straganów. Wypatrywałem panią Lidie.
-Więc, a właściwie, po ci ta pani?-Spytał.
-Ona sprzedaje czekoladę!-Odrzekłem z entuzjazmem. Wtedy ujrzałem ją w tłumie, jak zwykle próbowała sprzedać jakieś rupiecie. Ruszyliśmy w jej stronę. Pani Lidia była staruszką, zawsze uśmiechniętą, która jest w stanie wcisnąć wszystko komukolwiek. Przywitaliśmy się z nią.
-O! Widzę masz kolegę? No w końcu się doczekałam! Teraz mogę umierać! A ten taki? Co z nim?
-No niestety, nie odszedł…
-Powiedz mu, że osobiście znajdę go i mu nogi z dupy powyrywam!- zaśmiałem się pod nosem. Dla Tsugiego musiała być to dziwna odmiana widząc mnie radosnego, ciągle z zacieszem.
-Ale do rzeczy-kontynuowała staruszka-Dziś wyjątkowo mam tylko cztery.
-Niech pani zostanie moją babcią! Ja panią kocham!
-Wystarczy mi trójka wnuków z ADHD czwartego nie potrzebuję!
***
Wracaliśmy do domu.
-Orżnęła cię-stwierdził Tsugi.
-To czekolada za granicy, u nas byśmy jej nie dostali-wytłumaczyłem- Z resztą panią Lidię znam od dziecka i by mi tego nie zrobiła. Ona jedyna zawsze przemycała dla mnie słodycze, mimo, że byłem uczulony. Ja ją kocham!- Chłopak się zaśmiał. Po drodze ułamałem połowę tabliczki i mu ją dałem. Ponieważ nie miałem zbyt dużych zapasów, postanowiłem, że resztę zjemy w domu. Co się ze mną dzieję…jestem w stanie podzielić się pokarmem Bogów?
***
Gdy znaleźliśmy się w domu, było już ciemno.

---

<Tsugi? Ile dialogów, brak ambicji i w ogóle ała ble ble, >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz